Podsumowanie września i października 2021, nie tylko na blogu

Tak mi jakoś ostatnio czasu ciągle na wszystko brakuje, doba nieustannie wydaje się za krótka… Nie wiem, czy Wy też tak macie, czy też jestem przypadkiem odosobnionym, niemniej jednak tak się u mnie sprawy mają 😉 Mimo, że Młody ma za sobą przedszkolny debiut, teoretycznie zatem powinno być u nas nieco luźniej. Tyle teoria, w praktyce wygląda to nieco inaczej. I zapewne z tej właśnie przyczyny – no bo przecież nie z lenistwa – nie wyrobiłam się z podsumowaniem września, a już skończył się październik 😀 Czas zatem na podsumowanie minionych dwóch miesięcy.

We wrześniu i październiku 2021 opublikowałam 8 wpisów, z których 5 najchętniej czytanych to:

Zestawienie 5 najchętniej czytanych wpisów z kategorii Co czytamy opublikowanych w tym roku przedstawia się następująco:

We wrześniu odwiedziliśmy, a jakże, naszą ulubioną salę zabaw, czyli Ancymondo, Młody kilkukrotnie zawitał też do Zoo w gorączce oczekiwania na nieustannie odwlekające się otwarcie Orientarium. Już się wręcz nie może doczekać (my zresztą też), w międzyczasie musi się zadowalać nowościami, takimi jak chińskie wiewiórki (swoją drogą przeurocze i niezwykle pełne energii, której bardzo mi brakuje, kiedy pisze te słowa wieczorową porą 😉 ). Korzystając z promieni wrześniowego słońca udaliśmy się również do naszego łódzkiego ogrodu botanicznego. Tym razem nie omieszkaliśmy zajrzeć do tamtejszego niewielkiego skansenu – cała nasza trójka lubi takie miejsca. Młodego coraz bardziej interesują wnętrza i sprzęty, co daje nam coraz większe możliwości różnych, ciekawych również z jego punktu widzenia, wycieczek.

Fascynujące okazały się także rosnące w przyskansenowym ogródku warzywnym dynie 😀 Dynie to zresztą wielka miłość mojego syna, o ile nie musi ich jeść 😀 Jako dekoracje natomiast to istny przedmiot uwielbienia. Uczucie to zresztą odżywa cyklicznie, w dyniowym sezonie.

Drugim obiektem fascynacji były motyle, których wypatrywał i które ganiał z ogromnym zaangażowaniem zarówno w botaniku, jak i na na naszych osiedlowych łączkach. No i – oczywiście – ślimaki. Im większe, tym lepsze 😉 Czemu dzieci tak je uwielbiają, nie mam pojęcia…

W połowie października, kiedy wychodziliśmy już z naszego pierwszego dużego przedszkolnego przeziębienia – oficjalnie zaczęliśmy sezon dokarmiania wiewiórek i kaczek w parku Na Zdrowiu. Zarówno dokarmiani, jak i dokarmiający byli zachwyceni – jedni ilością kaszy i orzechów, drudzy – entuzjazmem tych pierwszych. Główny dokarmiający – być może z powodu osłabienia wynikającego z infekcji – miał przy okazji ogromną ochotę być wożonym i ciepło opatulonym kocykiem, jak za starych dobrych lat. Nieco nam ulżyło, bo zapewne skończyłoby się noszeniem na barana, a Młody, no cóż, robi się coraz cięższy 😀

Jak zawsze, chciałoby się napisać, uczestniczyliśmy w dedykowanych przedszkolakom warsztatach Centralnego Muzeum Włókiennictwa. Tym razem robiliśmy m.in. “kule” do kąpieli (w naszym przypadku był to kwiatek, już dawno wykorzystany 😉 ), bańki mydlane i ludzika. Młody poznał też hula hop 😉

Pierworodny autentycznie uwielbia na te warsztaty chodzić. A ja z naprawdę ogromną satysfakcją i radością obserwują, jak na przestrzeni tego półrocza z dziecka, które za nic nie chce się odezwać i do wszelkich warsztatowych aktywności podchodzi z dużą nieśmiałością przeobraził się w bardzo aktywnego, chętnego i zaangażowanego uczestnika 🙂

Minione dwa miesiące przejdą też do naszej rodzinnej historii jako okres pierwszych w życiu Dżordża wizyt w kinie. Byliśmy, czego możecie się zapewne domyślać, na Psim Patrolu – Młody był zachwycony, a i rodzice się nie nudzili – oraz na seansie z cyklu Helios dla dzieci z bajkami o Strażaku Samie. Trochę się obawialiśmy, czy Dżordż podoła i wytrzyma na Psim Patrolu, trwającym w końcu jakieś 80 minut, ale nie było żadnego problemu. Co więcej, Młody ma nową ulubienicę w postaci Liberty 😉

Wrzesień był dla nas miesiącem bardzo ważnym i to z dwóch powodów. Po pierwsze, Młody po raz pierwszy przekroczył mury przedszkola. Adaptacja przedszkolna przebiegła u niego zadziwiająco łagodnie i dobrze. Spodziewaliśmy się sporych trudności, wielkich dramatów małego człowieka, hektolitrów łez i trudnych rozstań, a tu… miła niespodzianka. Młody szybko zaakceptował nowe otoczenie (choć wiele rzeczy mu się nie podoba, np. to, że dzieci się kłócą o zabawki), w tym oferowane posiłki (ten aspekt jest dla niego bardzo ważny). Widać był, do tego ważnego w swoim życiu wydarzenia, psychicznie przygotowany, w czym pewnie pomogły lektury książek o tematyce przedszkolnej, częste rozmowy na temat przedszkola, chodzenia do przedszkola i wyjaśnienia różnych jego wątpliwości z tą kwestią związanych, spacery w okolicach placówki, by sam budynek nie wydawał mu się obcy. Cały ten nasz proces przygotowawczy trwał kilka miesięcy przed “pierwszym dniem”, ale sądzę, że Młody zwyczajnie był już na pójście do przedszkola wewnętrznie gotowy. W odróżnieniu od czasu, kiedy próbowaliśmy ze żłobkiem, który okazał się w naszym przypadku porażką.

Oczywiście uczęszczanie do przedszkola wiąże się z tym, że Młody zdecydowanie częściej choruje. Do tej pory to była u nas rzadkość, ale jest to coś, czego chyba należało oczekiwać. W sumie i tak dał radę oprzeć się infekcjom niemal przez cały wrzesień, czym byliśmy zaskoczeni. Był też problem z moczeniem ubrań (Młody bardzo przeżył nieoczekiwane połączenie 2 grup przedszkolnych jednego dnia, zestresował się tym mocno i potrafił zmoczyć 3 pary spodni podczas pobytu w placówce; postanowiliśmy spokojnie przeczekać; z czasem zszedł do jednej, a po powrocie do przedszkola po przerwie spowodowanej chorobą problem zniknął) i pochorobowym stanem lękowym (po tym, jak nie mógł odkrztusić flegmy, co utrudniło mu oddychanie; teraz boi się, że każda infekcja jego lub nasza z tym się będzie wiązać), ale dajemy radę.

Po drugie, we wrześniu – w końcu 😉 – skończyliśmy karmienie piersią. Po 3,5 roku 😛 A miał być tylko rok 😀 Cóż, karmiliśmy się nieco dłużej i był to jeden z najcudowniejszych okresów mojego życia, ale jak wszystko co dobre, kiedyś musiało się skończyć. To również przebiegło łagodnie, przynajmniej z jego strony (ja przez ponad tydzień byłam strasznie płaczliwa, ryczałam z byle powodu, głównie dlatego, że mój mały chłopczyk tak szybko dorasta… A decyzja o zakończeniu wyszła z mojej strony). W sumie było to nasze drugie podejście, pierwsze mieliśmy w maju, wtedy to był prawdziwy dramat, widać jeszcze Młody nie był gotowy. Ja chyba zresztą też nie, bo nie miałam serca mu odmówić. We wrześniu było już zupełnie inaczej. Nie był co prawda zachwycony, było mu trochę smutno przez pierwsze dwa – trzy dni, ale potem nastał spokój i pełna akceptacja tego stanu rzeczy. Tutaj również całe wydarzenie poprzedziły rozmowy z Młodym i chyba wreszcie poczuł, że karmienia już nie potrzebuje, a brak piersi nie oznacza braku mamy, jej bliskości i wspólnie spędzanego czasu.

W poprzednim podsumowaniu napisałam Wam, że nieuniknione okazało się podcięcie wędzidełka. Szczęśliwie zabieg już za nami. Do najprzyjemniejszych raczej nie należał, żel znieczulający o podobno malinowym smaku wybitnie samemu zainteresowanemu nie smakował i w ogóle Młody nie był zbytnio współpracujący, tradycyjnie w swoim marudząco – dyskutującym stylu. Finalnie sam zabieg trwał kilka sekund, o wiele dłużej zajęło przekonanie Młodego do otwarcia buzi. Nie obyło się oczywiście bez łez, ale wszystko – dzięki ćwiczeniom – zrosło się prawidłowo, więc na szczęcie zabiegu nie trzeba powtarzać 🙂 Uff. A zatem problem z unoszeniem języka do podniebienia został rozwiązany, teraz walczymy z seplenieniem międzyzębowym.

Młodego zafrapowała ostatnio tematyka śmierci. Skąd się to wzięło? Z zainteresowania dinozaurami, a konkretnie tym, czemu ich już nie ma oraz… Kopernikiem. Zaciekawiło go, “czym jest Kopernik”, kiedy usłyszał nazwę ulicy w tramwaju. I starł się pojąć, co to znaczy, że to pan, który żył dawno temu i teraz już go nie ma. Być może większości dzieci jakoś ten temat nie frapuje zbyt mocno (o ile nie dotyka ich osobiści poprzez śmierć kogoś z rodziny), ale on dogłębnie drążył temat i zadawał konkretne, niekiedy nieco kłopotliwe czy trudne w udzieleniu odpowiedzi pytania. W sumie ta fascynacja zagadnieniem trochę nas zaczynała przerastać, ponieważ z jednej strony kwestia śmierci wydaje się dla niego dość abstrakcyjna (typu: czy jak ktoś jest w grobie na cmentarzu to nie jest mu niewygodnie i ciemno), z drugiej jednak strony wydaje się rozumieć mniej więcej o co chodzi i to swoiste poczucie kresu bardzo go niepokoi. Mówi na przykład, że nie chce dorosnąć, bo wtedy wymrze jak dinozaury… Trochę z pomocą przyszła nam tu religia, która bez zagłębiania się w szczegóły pozwoliła nam ten definitywny koniec ludzkiego życia pominąć, co z punktu widzenia dziecka wydaje się nieść dużą ulgę. Myśl, że przechodzimy do innego “wymiaru” podziałała na Młodego kojąco.

Obowiązkowo musieliśmy upiec ciasto. Pierworodny garnie się do gotowania, co jakiś czas ma zryw i musimy coś wspólnie zrobić, najlepiej upiec jakiś deser 🙂 Oprócz tego urządziliśmy mu obiecane i wymarzone Halloween, z dynią, którą sam wydrążał, przebierankami i cukierkami 🙂 Był zachwycony 😀

Taniec i muzyka nadal mają w sercu Młodego szczególne miejsce. Hitami minionych dwóch miesięcy były Splish Splash w wykonaniu Bobby’ego Darrina oraz Hakuna Matata z Króla Lwa 😀 Król Lew i Simba to zresztą jego wielkie odkrycie ostatnich miesięcy. No i zespól Scooter (kto pamięta? 😉 ). Mały techno-entuzjasta szaleje przy ich kawałkach do tego stopnia, że serio się zastanawiam, skąd on ma tyle energii, czy czegoś nie było w jedzeniu i czy ja też kiedyś taka byłam 😀 Podobno tak 😉

Skoro już o muzyce mowa, Młody śpiewa bardzo dużo piosenek wyniesionych z przedszkola, zadziwiając nas swoją pamięcią, bo zna ich naprawę dużo 😛 Choć czasami coś mu się tam myli i robi pocieszne błędy 😀 Tak, wiem, (prawie) wszystkie dzieci tak mają, ale co mi tam 😉 Jako mamusi przedszkolnego debiutanta mogę sobie przez jakiś czas pouważać, że moje dziecko jest wyjątkowo zdolne i utalentowane 😉 A już na pewno ma największe stopy w grupie 😀

Co do zabaw i zabawek, w minionych dwóch miesiącach królowały u nas pojazdy i figurki, pluszaki (o tym więcej za chwilę), kuchnia. Bardzo chętnie rysował, zresztą wszelkie zabawy zabawy plastyczne wykonywał bardzo chętnie i jest to trend narastający 😉 Dużym zainteresowaniem cieszyły się również wszelkie klocki – Duplo, mini wafle oraz zwykłe drewniane.

Pluszakami w ostatnim czasie bawi się coraz chętniej, bada je, szykuje im posiłki itp. Stał się też wielkim entuzjastą Swojaków, wybierając oczywiście te, które mnie osobiście podobają się najmniej – patrz zdjęcie poniżej 😀 Aktualnie polujemy na żółwia. Co więcej, w końcu doczekałam się tego, by mój syn miał swoją ukochaną Przytulankę. Mój syn wychodzi najwyraźniej z założenia, że jak już coś robić, to na całego 😀 Póki Przytulanki nie chciał, to nie chciał, a jak już w końcu chce, to dwie, niekiedy nawet trzy (Skye niekiedy wypada z łask, osiołka i cziłałę zwaną Fenkiem kochamy zawsze 😀 ). Do tego nawet mnie przydziela jakiegoś pluszaka do spania 😉

Chętnie sięgaliśmy też po różne puzzle (najchętniej duże miasto od Auzou, ale i te z serii o Kici Koci od Trefla) oraz gry: Potwory do szafy , Grę rozwijającą spostrzegawczość Babeczki, Na jagody i Figle migle w oceanie, loteryjki, memory, domino (KLIK), Moja droga do przedszkola… Było tego naprawdę sporo 🙂

Dużo czytaliśmy we wrześniu i październiku, oj dużo 😉 Nasz literacki repertuar był bardzo zróżnicowany, ale do najchętniej czytanych należały Roboty, Angielski z Mają, Rok na zamku, Osset Siset, książki dźwiękowe (ogromny hit tego okresu, dawno już tak chętnie do nich nie wracał) oraz nasze nowości Cztery pory roku Toli, Dobranocki z całego świata, Król Lew. Moja bajkowa dobranocka, książki o Swojakach. A także książki o tematyce przedszkolnej (KLIK), co z pewnością wiązało się z okresem adaptacji w przedszkolu.

Sporo w minionym okresie obejrzeliśmy, udało nam się też wyskoczyć we dwójkę do kina. Odhaczyliśmy Free Guy’a (ciekawe, dobrze się oglądało), ostatnią część Fast’n Furious (matko, co za koszmarek… oglądam to już bardziej z sentymentu i ciekawości, co za głupotę znowu wymyślili), The Suicide Squad (jakoś bez szału, klimatu brak), Green Knight (ciekawe, ale nieco przyciężkie kino), Venom 2. Carnage (lepsze niż jedyna, ale ponownie szału nie ma, film sprawiał wrażenie skróconego i pociętego na siłę w postprodukcji), Diunę (mnie się tam podobało bardzo 🙂 ), a także serial Marvela What if… (ciekawy, ale raczej depresyjny). Powróciłam też, po dłuuugiej przerwie, do oglądania Sukcesji. A, zapomniałaby, wyszukuję na YouTube ekranizacji Sherlocka Holmesa z lat 30-tych i 40-tych, perełki 😉

Oprócz lektury kolejnych tomów kryminałów mistrzyni gatunku, czyli Agathy Christie, przeczytałam książkę Lady Almina i prawdziwe Downton Abbey. Utracone dziedzictwo zamku Highclere, która to lektura wynika zarówno z mojej miłości do serialu, jak starych rezydencji. Pozycja całkiem udana, przyjemnie się czyta, choć nieco stronnicza, pozbawiona krytycznego nastawienia względem tytułowej bohaterki. Mam nadzieję, że wkrótce napiszę o tej książce coś więcej.

Plany na następne dwa miesiące? Kolejne wyjście do kina bez Młodego, w końcu nowy Marvel już się zbliża. Wyprawa do teatru z Dżordżem – dawno nie był i nawet czas jakiś temu wyraził zainteresowanie pójściem. Odwiedzenie muzeum przyrodniczego UŁ (wybieramy się już trzeci miesiąc…) i niedawno otwartej Ulicy żywiołów, nowej atrakcji dla najmłodszych w EC1. No i Fala 😉 Mam nadzieję, że zdrowie Młodego nie pokrzyżuje nam tych planów. Zakup kalendarza adwentowego i ogarnięcie kwestii Świat 😉

A jak Wam minęły ostatnie miesiące?

Jeśli podobał ci się ten wpis skomentuj go, zalajkuj na fanpejdżu, udostępnij dalej lub polub mnie na FB 🙂 Dziękuję, poczuję się doceniona 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *