W podróży z maluchem #7 Warszawa w tydzień

Dzisiaj będzie nieco nostalgicznie, mam bowiem dla Was nieco zaległy wpis powakacyjny 😉 Jest już co prawda listopad, ale nie wyrobiłam się wcześniej z wpisem podsumowującym nasz wypad do stolicy z końca sierpnia. W sumie, miło powspominać lato w środku jesieni, tak się jakoś cieplej robi i w ogóle przyjemniej 🙂 A zatem, gdzie się zatrzymać, gdzie jeść i co warto (jeśli się da) tu zobaczyć, a co sobie darować, spędzając z dość wcześnie drzemkującym maluchem zaledwie tydzień w Warszawie?

Gdzie spaliśmy

Spaliśmy w świetnie zlokalizowanym apartamencie ShortStayPoland Leszczyńska przy Leszczyńskiej 4, w zamkniętym, strzeżonym budynku z wewnętrznym ogrodem, rzut beretem od Centrum Nauki Kopernik. Zdjęcia możecie zobaczyć TU i TU. Do Nowego Świata macie ok. 1,3 km, bardzo blisko jest do stacji metra.

Mieszkanie jest duże (80 m²), przestronne, dwusypialniowe z balkonem, dobrze rozplanowane, dobrze umeblowane i wyposażone – jest dużo szaf, schowek gospodarczy z m.in. odkurzaczem, pralka, suszarka bębnowa, zmywarka. Trochę brakowało mi mikrofalówki i ekspresu do kawy. Jest natomiast telewizor z płaskim ekranem i dostępem do kanałów kablowych oraz bezpłatne WiFi. Pościel i ręczniki dostępne są za dodatkową opłatą. Goście mają do dyspozycji bezpłatny prywatny parking.

Mimo powyższych zalet, niestety trudno mi było nie kryć rozczarowania, bo mieszkanie jest zwyczajnie zaniedbane i było – nazywając rzeczy po imieniu – brudne. Po przyjeździe musieliśmy umyć podłogi (niestety chusteczkami nawilżanymi, bo niestety brakowało czyszczącej części mopa), po tym jak Młody okazał się mieć czarne stopy po zwiedzeniu mieszkania. Kurz na pólkach w szafach tez musieliśmy wytrzeć. Ze względu na brud nie zdecydowaliśmy się korzystać z suszarki. Zamek w drzwiach wejściowych był straszny – czasami dział bez zarzutu, czasami nie chciał się zamknąć, czasami otworzyć. Masakra… Nie brakowało też plam na ścianach, czy niektórych elementach tapicerki. Mieszkanie przydałoby się odświeżyć.

Brakowało takich środków czystości, jak tabletki do zmywarki, środek piorący czy papier toaletowy. Dostaliśmy tylko jedną rolkę na tydzień pobytu.

Gdzie jedliśmy

O ile nie gotowaliśmy we własnym zakresie lub nie korzystaliśmy z gastronomicznych zasobów odwiedzanych akurat miejsc, żywiliśmy się w Teafunny Powiśle, o którym pisałam TU.

Gdzie byliśmy i co zwiedziliśmy

Wisła

To chyba dość oczywista turystyczna spacerowa destynacja, kiedy pogoda dopisuje 😉

Place zabaw

Podróżując z dzieckiem chyba nie da się pominąć przynajmniej jednej wizyty na placu zabaw 😉

Na szczęście w okolicy było kilka, w tym “osiedlowa” piaskownica 😉 W pełni wyposażona 😀

ZOO

Ze względu na stosunkowo niewielki dystans, zdecydowaliśmy się do warszawskiego Zoo udać na piechotę. Spacer był całkiem przyjemny, ale nastrój psuły nieco roboty drogowe, choć akurat najmłodszemu członkowi rodziny to się akurat bardzo podobało – widział wiele maszyn i pojazdów budowlanych 😀 Jak widać, nie ma tego złego… 😉

Zoo w stolicy to sensownych rozmiarów ogród zoologiczny (prawie 40 ha). Nie za duży, nie za mały, taki w sam raz. Choć pod koniec widać było już u Młodego znużenie. Organizacyjnie jest różnie – główna aleja jest bardzo dobrze zorganizowana, boczna część (z m.in. słoniami i gorylami) jest nieco bardziej chaotyczna. Pewnie przy częstszych wizytach to nie przeszkadza, ale za pierwszym razem może to sprawić problem. Cieszy spora różnorodność zwierząt. Mamy tu ptaszarnię, gady i płazy, akwarium…

nosorożce, żyrafy, lwy…

… oraz goryle i słonie 😀 Mimo pandemicznych ograniczeń dało się zobaczyć naprawę bardzo dużo i wszystko zorganizowano w raczej sensowny sposób.

Nie brakuje punktów gastronomicznych, choć gorzej z toaletami – niby są 4, ale ich położenie jest średnie. Są też punkty z pamiątkami różnej jakości (wyszliśmy z zoo z pluszowym kangurem 😉 ) i bardzo fajny plac zabaw.

Największym hitem wycieczki były nie zwierzęta (a raczej nie do końca – Młody był zafascynowany jednym z dzikich kotów, który upolował wiewiórkę), a bujaki i kolejka 😀 A propos bujaków – taka refleksja mnie naszła, że podczas moich dziecięcych wizyt w zoo bujaki również były jedną z największych atrakcji i w zasadzie z wyglądu automaty te prawie się nie zmieniają, mimo tylu lat 😀

Wizytę w warszawskim Zoo uważamy za udaną 🙂

Smart Kids Planet

O Smart Kids Planet pisałam szczegółowo już tutaj KLIK.

Muzeum Ewolucji PAN

Młody ma w ostatnim czasie fazę na dinozaury. Co więcej, bardzo miło wspominaliśmy (i nadal wspominamy) wizytę w Muzeum Historii naturalnej w Tartu (KLIK), Młody był nim zachwycony, dlatego nie mogliśmy nie odwiedzić Muzeum Ewolucji PAN.

No cóż, wizyta okazała się być w sumie dość przygnębiającym doświadczeniem. Największymi plusami były niska cena biletu i godziny otwarcia (czynne od wczesnych godzin rannych, więc mogliśmy je odwiedzić przed drzemką Młodego). Reszta wypada, delikatnie mówiąc, słabo. Choć na dwulatku i tak może zrobić wrażenie. Przynajmniej na 15 minut…

Muzeum jest malutkie (4 – 5 niewielkich pomieszczeń), wygląda jak za głębokiej komuny i jest raczej średnio przystosowane do podejmowania dzieci, już nawet na poziomie koncepcyjnym. Co więcej, nowoczesność tu jeszcze nie dotarła, mimo całkiem przyzwoitej strony internetowej i możliwości płacenia kartą (choć trwa to dłużej niż gotówką…).

W środku znajdziemy co prawda nieco wypchanych zwierząt, ale królują reprodukcje, odlewy, plansze. Niezwykle cenne, bo nie wolno ich dotykać (choć Młodego to niekiedy nie powstrzymywało). Wykonanie niektórych wywołało uśmiech na twarzy, bo przypominają mi się czasy szkoły podstawowej (wyposażenie sali biologicznej i wycieczki szkolne 😉 ). Wystawy dzielą się na te, które wydają się istnieć od czasów prehistorycznych (tu często zdarzają się eksponaty na wypożyczeniu) i te w przygotowaniu. Jeśli jesteście pasjonatami muszli, powinniście jednak to muzeum odwiedzić – stanowią gros ekspozycji. Opisy poszczególnych eksponatów za wiele nie wnoszą.

Widać w tym miejscu ogromny, niewykorzystany potencjał – bo sposób prowadzenia tego miejsca zatrzymał się w innej epoce i nawet dla nas, osób już bliżej czterdziestki, jest ono mało atrakcyjne, a co dopiero dla kilku – kilkunastolatków, wychowanych na interaktywności? Domyślam się, że budżet robi swoje, ale chyba coś dałoby się zmienić nawet niewielkim nakładem środków.

A tak, mamy muzeum do którego trudno się dostać z wózkiem, w którym nawet 2,5-letnie dziecko po 15 minutach chce wyjść i trudno mu się dziwić. Pozachwycał się szkieletami, obejrzał 3 reprodukcje prehistorycznych zwierząt i kilka gablot i to tyle. Niczego nie wolno dotknąć, nie ma żadnych odgłosów, prezentacji multimedialnych, czegokolwiek, co by go zaciekawiło… A takiemu dzieciakowi wystarczyłaby piaskownica, kilka akcesoriów i plastikowych kości sprzedane jako “stanowisko paleontologiczne”…

Aha, oświetlenie jest fatalne i męczące, stąd m.in. porażająca jakość zamieszczonych zdjęć…

Krakowskie Przedmieście i okolice

Dla nas – świetny pomysł na zagospodarowanie godzin, kiedy wszystko inne jest zamknięte, a plac zabaw mokry po deszczu. W sam raz na przedpołudniowy i przeddrzemkowy spacer 🙂

Największe atrakcje dla Młodego? Pomniki i wnętrza kościołów. Z jakiegoś powodu bardzo je lubi. Choć niestety z 4 na trasie udało mu się zobaczyć tylko dwa. Jeden był bowiem zamknięty aż do godz. 14 z powodu sprzątania (byliśmy ma pomiędzy 9 a 10), co do drugiego – przed wejściem powstrzymał nas zachęcający napis mniej więcej następującej treści “STOP! Wejście tylko na nabożeństwo”. Niby mogliśmy spróbować, bo akurat trwała Msza, ale jakoś straciłam ochotę…

Centrum Nauki Kopernik

Miejsce, z którym wiązaliśmy ogromne nadzieje, mając w pamięci centrum nauki AAHHA w Tartu. Spędziliśmy tam w zasadzie cały dzień i wyszliśmy absolutnie zachwyceni. Niestety, nie mogę tego samego powiedzieć o Centrum Nauki Kopernik. Zamiast zachwytu, była irytacja i ból głowy.

Pierwsze co irytuje to zakup biletów. Chęć wejścia “z ulicy” zakończyła się blisko godzinnym siedzeniem w poczekalni. Okazało się, że bilety na wejście na najbliższą porę wpuszczania zwiedzających są już wyczerpane. Szkoda, że informacji o takiej polityce biletowej trudno się doszukać na stronie internetowej. Może gdzieś jest, ale widać dobrze ukryta. Pewnie mogłabym kupić bilety przez internet, ale po pierwsze, nie wszystko, będąc turystą, muszę dokładnie planować, a po drugie – kurczę, naprawdę, nie chce mi się zakładać kolejnego konta w kolejnej instytucji, w której będę gościć raz na trzy lata…

Po drugie, sporo atrakcji było wyłączonych z użycia. Z powodu COVID-19, awarii lub przebudowy. Szkoda, że nie ma o tym mowy przy zakupie biletu i nie wpływa to na jego cenę…

Po trzecie, organizacyjnie to jeden wielki chaos. Nie ma żadnego planu zwiedzania, jakiejś mapki pokazującej w której części ekspozycji jestem lub jak mam dojść do tego, co mnie interesuje. Do tego brak ścianek działowych, czy przepierzeń (czym zresztą CNK chwali się na swojej stronie internetowej) potęguje tylko hałas i chaos… Ja rozumiem, że ma być dokładnie odwrotnie niż w szkolnej ławce, spontanicznie, kreatywnie itd., ale przy takim natężeniu decybeli i bieganinie raczej trudno się nad czymś chwilę zatrzymać, pochylić i zastanowić. Chyba, że chodzi o rozładowanie energii i raczej bezrefleksyjne, niekiedy bezmyślne nawet nawalanie w przyrząd, szarpanie za gałki czy korbki… Co w jakimś stopniu tłumaczy ilość urządzeń wyłączonych z użycia.

Po czwarte, miejsce w małym stopniu przygotowane do przyjmowania naprawdę małych dzieci. Jest tu co prawda wydzielona przestrzeń dla dzieci do lat 5 w postaci wystawy Bzzz!, gdzie znajduje się też toaleta oraz pomieszczenie dla rodziców z dziećmi. Według moich obserwacji jest to jedyne takie pomieszczenie w CNK, a że czas przebywania w Bzzz! ograniczony jest do max. 50 minut, może pojawić się problem. Wzdłuż wystawy – zarówno od jej strony, jak i od strony wystaw czasowych – znajduje się akwedukt i płynie strumień wody, w którym umieszczono piłeczki i wiele wodnych eksponatów. Na stronie internetowej “humorystycznie” wspomniano w opisie, że warto zabrać ubranie na zmianę, gdyby dziecko się zapamiętało w zabawie. Cóż, może trochę prościej byłoby umieścić kilka wodoodpornych kapoków dla dzieci? Tak właśnie było we wspomnianym AAHHA. Dla odwiedzających byłoby łatwiej, ale może za dużo wymagam…

I jeszcze jedno – niektóre z tych wodnych eksponatów skonstruowane są w taki sposób, że mniejszemu dziecku trudno jest zobaczyć o co chodzi – efekt ich działań jest dla nich niewidoczny, bo urządzenia są dla niego za wysokie. Inne z kolei (i to od strony wewnętrznej Bzzz!) wymagają zdecydowanie więcej siły niż ma 3 letnie dziecko – przyznam szczerze, że kręcenie jedną z korb zmęczyło mnie strasznie, a Młody w ogóle nie był w stanie jej ruszyć. Może nie działa już prawidłowo?  

Po piąte, Kopernik chwali się brakiem przewodników, bo w końcu nie jest to muzeum. No i super. Pomocą służyć mają natomiast animatorzy w czerwonych koszulkach, którzy w założeniu mają chętnie objaśniać działanie eksponatów i opowiadać o zjawiskach naukowych prezentowanych przez te eksponaty. I tu pojawia się mały problem… Jedynych animatorów widziałam w strefie Bzzz!, a jedyne co robili to instruowali przy wejściu, że czas ograniczony, że biegać nie wolno i tyle. Ot i cała animacja… Wszystko w zasadzie zrzucone na rodziców, którzy w większości siedzą z nosem w komórkach i mają wszystko gdzieś, podczas gdy ich pociechy biegają ile sił w nogach i robią różne rzeczy, aczkolwiek w niewielkim stopniu eksploatują to miejsce. Innych animatorów podczas prawie trzech godzin naszego pobytu w CNK niestety nie widziałam, tym bardziej więc nie mogłam ich o nic zapytać. Minus za brak inicjatywy i zaangażowania. Zupełne przeciwieństwo Smart Kids Planet.

Po szóste, opisy poszczególnych eksponatów dość lakoniczne, skrótowe. Dorosłemu trudno dowiedzieć się czegoś nowego. Oczywiście mogę poszukać info w książkach lub Internecie, tylko po co w takim razie mam iść do CNK?

Podsumowując, rozczarowanie i zmarnowany, choć spory potencjał… Jak dla mnie, miejsce mocno przereklamowane.

Stacja Muzeum

Stacja Muzeum, zlokalizowana na terenie dawnego dworca Warszawa Główna Osobowa, była punktem obowiązkowym na naszej liście miejsc do zwiedzania – w końcu mamy w domu małego miłośnika pociągów, zwłaszcza tych parowych.

Generalnie, jest to fajne, a na pewno bardzo ciekawe miejsce, zwłaszcza dla wszystkich pasjonatów kolejnictwa, ale nie tylko. W środku znajdziemy imponującą wystawę makiet i modeli pociągów z różnych lat, wraz z dokładnym opisem, a także różne pamiątki związane z historią kolejnictwa w Polsce, takie jak mapy kolejowe, sztandary, dokumenty, zdjęcia, telefony i mundury kolejowe itd. Jest też symulator jazdy, niestety był niedostępny ze względu na COVID-19. Na zewnątrz znajduje się skansen lokomotyw i wagonów. Bilety raczej z tych niedrogich. To tyle plusów.

Co do minusów… Hmm… Od czego by tu zacząć… W tym muzeum czas się zatrzymał. Dosłownie. Jakbyście wkraczali do innej epoki, normalnie PRL wiecznie żywy (z wyłączeniem wystawy czasowej, tu jesteśmy z powrotem z XXI wieku). Pozwolę sobie teraz wyjaśnić w kilku zdaniach dlaczego.

Po pierwsze, ruchome makiety pociągów są dodatkowo płatne. 5 zł za 3 min., płatność tylko w gotówce, automat przyjmuje monety 1 i 2 zł, 5 zł już nie. Makiet jest kilka. Oczywiście, raczej nie ma gwarancji, że decydując się na uruchomienie makiety nie dajemy darmowego show innym zwiedzającym. To raz. Dwa, niestety zazwyczaj nie dysponuję bilonem, a już zdecydowanie nie w takiej ilości. Czy naprawdę nie prościej byłoby zwyczajnie podnieść cenę biletów o te kilka złotych i niech ta namiastka techniki działa cały czas, albo – jeszcze lepiej – na guzik, żeby nie marnować prądu? I tak jest to atrakcja głównie dla dzieci…

Po drugie, muzeum jest w stopniu znikomym przygotowane do podejmowania największych entuzjastów kolei, czyli dzieci, zwłaszcza tych najmniejszych. Jak się Wam wydaje, co w takim miejscu jak muzeum z pociągami (czy w zasadzie z czymkolwiek innym) przeciętny trzylatek chciałby zrobić? Oczywiście czegoś dotknąć, coś nacisnąć, przekręcić itp. Tu nie można dotykać w zasadzie niczego, przede wszystkim w części zadaszonej. Młody do tej pory pamięta, że pani zwróciła mu uwagę surowym tonem mówiąc “Nie dotykaj”, kiedy radośnie na samym początku zwiedzania podbiegł do jakiegoś modelu parowej ciuchci i dotknął jakiegoś elementu. Musiał to bardzo przeżyć, w sumie podczas reszty wycieczki sam nas napominał, żebyśmy niczego nie dotykali, kiedy tyko zbliżaliśmy palec, aby coś mu pokazać w konkretnym modelu.

Po trzecie, nikt raczej tu nie podejdzie i niczego ciekawego o pociągach nie opowie i nic nie pokaże, nawet dzieciakom. Może takie atrakcje dostępne są tylko w wycieczce z przewodnikiem? Bez przewodnika widać jedynie pilnuje się, by nikt niczego nie dotykał…

Po czwarte, wyobraźcie sobie, że macie kilka lat i jesteście w skansenie lokomotyw i wagonów kolejowych. Jakie byłoby wasze największe pragnienie? Oczywiście, wejść do środka. Zresztą, mając lat kilkadziesiąt chyba też takie pragnienie byłoby całkiem naturalne. Cóż, Stacja Muzeum nie jest miejscem, gdzie można je zrealizować. Wszystko zamknięte (z małym wyjątkiem, ale o tym za chwilę), nawet do środka nie można zajrzeć przez szybę. No chyba, że macie farta i zwiedzacie akurat wtedy, kiedy udostępnią jeden lub dwa eksponaty zwiedzającym (generalnie raz w miesiącu). Może warszawiakom nie robi to aż tak dużego problemu, ale turystom spoza stolicy już tak. Pozostaje nam przysłowiowe lizanie loda przez szybkę. Mimo, że cena biletu jest taka sama…

A w sumie byłoby do czego zajrzeć, bo na zewnątrz jest naprawdę dużo lokomotyw, elektrowozów i wagonów, zarówno cywilnych jak i pancernych, choć stan niektórych jest tragiczny (farba się łuszczy, rdza zżera…).

Czuliśmy ogromny niedosyt, a Młody rozczarowanie, bo bardzo chciał wejść do “ciuchci”. I jak tu dziecku wyjaśnić, że do żadnej nie wolno? Dobrze, że przynajmniej mógł ich dotknąć…

Po piąte i ostatnie, napisałam powyżej, że w zasadzie nie można wejść do wagonów i lokomotyw z małym wyjątkiem. Otóż wyjątkiem tym był wagon z wystawą czasową dotyczącą wojny Polsko-Bolszewickiej i… o zgrozo… wagon, którym transportowano ludzi do obozów zagłady. Z tego konkretnego wagonu wystają dłonie, w środku są manekiny w “stosowych” strojach. Kurczę, do tego miejsca przychodzą dzieci naprawdę małe, które raczej przekazu nie zrozumieją. Normalnie ciarki mnie przeszły, jak Młody powiedział “Patrz mamusi, rączki”… To chyba nie za bardzo jest miejsce na tego typu ekspozycję.

To tyle na dziś. Oby następny wyjazd nastąpił w nieco lepszych czasach 😉

Jeśli podobał ci się ten wpis skomentuj go, zalajkuj na fanpejdżu, udostępnij dalej lub polub mnie na FB 🙂 Dziękuję, poczuję się doceniona 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *