Kiedy dziecko śpi – skrótowiec popkulturalny # 31

W ostatnim książkowym skrótowcu zabrałam Was w podróż w czasie i przestrzeni do Nowego Jorku czasów prohibicji. Dziś powracamy do Europy i czasów bardziej współczesnych. Udamy się bowiem do Irlandii Północnej, w której nadal odczuwalny jest konflikt polityczno – religijny. Przedstawiam

Belfast. 99 ścian pokoju

Autor: Aleksandra Łojek

Wydawnictwo: Czarne 2015, str. 184.

Belfast czyta się bardzo dobrze, niczym powieść sensacyjną (choć czasami styl autorki, mający zapewne dodać reportażowi dramaturgii, irytuje). I chyba dlatego mam co do niej mieszane uczucia. Otóż autorka, emigrantka z Polski, przedstawia w tej niezbyt obszernej książce realia życia w mieście o skomplikowanej historii, pełnym podziałów i wrogości, skupiając się wyłącznie na mieszkańcach „zapomnianych przez brytyjskie (…) i ogólnoświatowe media”. Może to własnie kwestia takiego podejścia do tematu sprawiła, że trudno mi było oprzeć się wrażeniu, że nieco wykrzywia ona obraz miasta, o którym pisze. Nawet jeśli gdzieś z tyłu głowy krąży myśl, że przecież autorka pisze tylko o „wycinku”, to szybko czytelnik o tym zapomina i zostaje mu pamięci obraz Belfastu, w którym aż dziw, że jeszcze ktoś żyje, ba – że ktoś chce mieszkać z własnej, nieprzymuszonej woli. Jest to trochę podejście w stylu „mówisz Pruszków/Wołomin – myślisz mafia”. I tylko mafia. Taką „mroczną opowieść” można zapewne snuć o większości miast.

Autorka przybliża czytelnikom historię konfliktu w Irlandii Północnej, który lokalsi nazywają Kłopotami (The Troubles). Konfliktu narodowościowo-religijno-politycznego między republikanami, zwolennikami zjednoczenia Północy z Republiką Irlandii, a unionistami, którzy chcą pozostać w Zjednoczonym Królestwie. Historia jest tu jednak tłem właściwej opowieści o dzisiejszym Belfaście, jego mieszkańcach i problemach. Autorka pokazuje m.in. wpisane (oby nie na zawsze) w architekturę miasta, a raczej niezauważalne dla osoby z zewnątrz, tzw. ściany pokoju, czyli mury i bramy oddzielające katolików od protestantów (lub protestantów od katolików). Jest ich, jak informuje nas już tytuł książki, aż 99 i z powodzeniem można je uznać za odzwierciedlenie barier mentalnych i wzajemnej niechęci istniejących między dwiema społecznościami zamieszkującymi jedno miasto.

Informacje autorka czerpie z tekstów źródłowych i licznych, poświęconych konfliktowi w Irlandii Północnej, opracowań, ale w dużej mierze książka opiera się na jej własnych doświadczeniach, spotkaniach, rozmowach. I tu wyczuwam, może niezasłużenie, fałsz i tabloidyzację zagadnienia. Otóż z niesamowitą wręcz łatwością autorce udaje się znaleźć chętnych do rozmowy z obu stron konfliktu. Rozmawia zarówno z tymi, których dotknął on bezpośrednio lub mają wśród znajomych taką osobę, jak i z byłymi (obecnymi?) członkami paramilitarnych grup, którzy dzięki amnestii, będącej elementem porozumienia wielkopiątkowego, opuścili więzienia. Choć, zgodnie ze słowami autorki, większość rozmawiać nie chce, bo nawet dziś w Irlandii Północnej, a zwłaszcza w jej stolicy, można pożegnać się z życiem za to, po której stronie konfliktu stało się przed podpisaniem porozumienia z 1998 roku. Nieliczne jednostki decydują się ryzykować życiem i/lub zdrowiem, bo autorka jest Polką i książka przez nią pisana ukaże się w języku polskim, szansa, że jakiś współmieszkaniec Belfastu ją przeczyta jest zatem nikła. Doprawdy, trzeba mieć ogromne szczęście, by w raczej „nieturystycznym” pubie usiąść akurat obok małżeństwa, gdzie żona nagle wyznaje zupełnie obcej osobie, że jej trzech synów zostało zabitych, zaś jej małżonek (kiedy kobieta na chwilę opuszcza towarzystwo) zaczyna się zwierzać z mrocznej, paramilitarnej przeszłości swej małżonki. Choć, gdyby autorka „była kimś innym, gdyby też były trochę inne czasy, wyznanie jej męża mogłyby ją zabić”. Kiedy kobieta wraca, autorka nie wie, jak się zachować. „Nie wiem, czy mam milczeć, czy wręcz przeciwnie. Wybieram trzecią możliwość, niezdarnie głaszczę Jenny po (…) dłoniach”…

Nie wykluczam oczywiście, że ludzie ci potrzebują się zwyczajnie komuś wygadać, a bezstronna, niezaangażowana emocjonalnie emigrantka wydaje się być osobą do tego idealną. Niemniej autorce udało się znaleźć zaskakująco dużo chętnych do takich zwierzeń.

Natomiast o tym, żeby nie zapuszczać się w rejony takie jak lojalistyczny Shankill czy republikański Falls można bez problemu przeczytać w Internecie. Podobnie, jak ostrzeżenia, żeby turyści uważali na to co i gdzie mówią. Autorka nie opisuje zatem jakiejś „wiedzy tajemnej”, a takie wrażenie można odnieść w trakcie czytania. Nie odbierając temu zagadnieniu powagi w żaden sposób, bo i skala inna, to trochę tak (zastosuje tu lokalny przykład), jakby ktoś nieświadomy perorował o swojej sympatii dla Widzewa w okolicach stadionu ŁKS i na odwrót. Kolan co prawda nikt raczej nikomu nie przestrzeli, ale łomot niezły można dostać.

Nie ma tu więc prawd objawionych, za to dużo nazbyt sensacji, która sprawia, że wydaje się jakby przestrzeliwanie kolan i wybuchające bomby były na porządku dziennym. Co oczywiście nie oznacza, że ich nie ma.

Co w książce mi się podobało? Przede wszystkim tło historyczne. A także demitologizacja obrazu romantycznego wojownika za ideę czy inną szlachetną sprawę, jaką to „łatkę” przypisuje się często, zwłaszcza w kulturze, członkom IRA. Tu widzimy ludzi – z obu stron konfliktu – często złamanych przez los, tragedie, jakich doświadczyli, własne decyzje… Ludzi, których nadal dręczą koszmary przeszłości i za którymi ciągną się błędy młodości… Ludzi przepełnionych trudną do pojęcia nienawiścią. Ludzi, dla których wojna była wszystkim, a trudny pokój odebrał im sens życia.

Ale są też w tym mieście na szczęście ludzie, którzy przeszli wewnętrzną przemianę, starają się otworzyć się na drugiego człowieka, mimo istniejących różnic religijno – światopoglądowych, zapomnieć o podziałach. Co bywa trudne, jeśli uwzględni się wpływ grup paramilitarnych w niektórych dzielnicach, a policja nie ma za wiele do powiedzenia, ba, zazwyczaj unika takich miejsc jako częsty obiekt ataków. Kiedy opieka społeczna kuleje, panuje bieda, brakuje perspektyw na przyszłość. Niemniej jednak nie brakuje byłych skazańców, którzy teraz pracują społecznie z młodym pokoleniem, próbując ukazać im bezsens podziałów i konfliktów, pokazać, że można żyć inaczej. To chyba w tej książce porusza najbardziej.

Jeśli podobał ci się ten wpis skomentuj go, zalajkuj na fanpejdżu, udostępnij dalej lub polub mnie na FB 🙂 Dziękuję, poczuję się doceniona 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *