Co czytamy #6 Książeczki dźwiękonaśladowcze cz. I

Dziś o książeczkach, które robią u nas furorę od bardzo długiego czasu, czyli o książeczkach zawierających wyrażenia dźwiękonaśladowcze 🙂 Książeczki te przydają się na pewnym etapie rozwoju dziecka, a mianowicie kiedy podejmuje już jakieś próby „mowy”, dlatego warto je mieć zanim nasza pociecha skończy roczek. A że jest ich na rynku cała mnogość, jest z czego wybierać 🙂

Nasz Pierworodny lubił słuchać, jak mu czytamy takie pozycje gdzieś tak od ok. 7 miesiąca – wtedy zaczęły go naprawdę ciekawić te śmieszne i dziwne dźwięki 🙂 Teraz, mając 14 miesięcy, zrobił się bardzo gadatliwy 🙂 Niektóre wyrażenia próbuje już sam wypowiadać, w wielkim skupieniu i z wielkim dla dziecka wysiłkiem. Z różnym zresztą skutkiem 😀 A my spokojnie czekamy na więcej 😉

Pucio uczy się mówić

Autor: Marta Galewska – Kustra (ilustracje Joanna Kłos)

Wydawnictwo: Nasza Księgarnia

“Pucio uczy się mówić” jest pierwszą książką z serii o sympatycznym maluchu i jednocześnie wielkim hitem wydawniczym 🙂 Ponieważ książka ta zebrała wiele pozytywnych recenzji zdecydowaliśmy się na jej zakup, kiedy Młody miał ok. pół roku 🙂 Od początku Pierowrodny lubił oglądać obrazki i słuchać, jak rodzice mu tę książkę czytają, w późniejszym okresie chciał sam całą przeglądać, a od mniej więcej 4 miesięcy rządzi palec – wskazywalec, który nakazuje czytanie określonych fragmentów lub opowiadanie, co jest na obrazku 🙂

Ponieważ wrażenia zarówno rodziców, jak i Dżordża co do tej publikacji są bardzo pozytywne, zakupiliśmy również kolejne pozycje z serii – o wszystkich posiadanych przez nas przygodach Pucia będzie jednak oddzielny post 🙂 No dobra, ale o czym jest ta konkretna książka i co w niej takiego fajnego? (jeśli ktoś jej jeszcze nie zna 😉 ) 🙂

W skrócie: jest to rewelacyjna kartonówka, dzięki której Maluch poznaje mnóstwo dźwięków z jakimi styka się na co dzień 🙂 W „Puciu…” znajdziemy kilka naprawdę krótkich, prostych historyjek poświęconych codzienności głównego bohatera (np. wyjście do miasta, rozmowa telefoniczna, wycieczka do lasu, odwiedziny u dziadków mieszkających na wsi), z którym dziecko może się utożsamić. W każdą scenkę bardzo zgrabnie wpleciono dobrze dobrane wyrazy dźwiękonaśladowcze. Onomatopeje, poza głównym tekstem, wypisane są również w odpowiednich miejscach przy ilustracjach. Ponadto, na dole każdej strony znajdują się obrazki wybranych z historyjki źródeł dźwięku (np. telefon, garnek, tramwaj) wraz z odpowiadającym im dźwiękiem. Na końcu znajdziemy „indeks” występujących w książce dźwięków 🙂

Książka ma na celu stymulować rozwój mowy, poprzez zachęcanie najmłodszych do powtarzania właśnie tych wyrazów i muszę zauważyć, że od jakiegoś Lord Dżordż niektóre z nich próbuje wypowiadać (z silnym wskazaniem na pojazdy jeżdżące i zwierzęta 😀 ).

Oprócz tekstu na uwagę zasługuje strona graficzna „Pucia…” , ponieważ ilustracje w tej książce są rewelacyjne. Przemyślane, stonowane, niezbyt szczegółowe i zrozumiałe. Dzięki temu Maluch może się skoncentrować na czytanej lub opowiadanej historyjce i skupić na nowych wyrażeniach, nie rozpraszają go pstrokate ilustracje.

Książka jest dość duża – wymiary ok. 20 x 25 cm – i dość gruba, ale nie za ciężka, ma również zaokrąglone rogi 🙂 Wykonano ją bardzo solidnie, przez co jest raczej dziecioodporna, a jej rozmiar zniechęca do podejmowania prób gryzienia (najprzyjemniej na razie 🙂 ), czego niestety nie mogę powiedzieć o innych książkach 😀

Ogromną zaletę książki stanowią zamieszczone na początku wskazówki autorki dr Marty Galewskiej-Kustry (logopedy i pedagoga dziecięcego, autorki m.in. znanej pozycji “Z muchą na luzie ćwiczymy buzię” ), jak najlepiej z „Pucia…” korzystać i na co zwracać uwagę w rozwoju mowy dziecka.

Podsumowując, “Pucio uczy się mówić” to pozycja doskonale dopracowana, świetnie wydana, która za pomocą zabawy wpiera rozwój mowy i słuch najmłodszych czytelników 🙂 Idealny pomysł na prezent (najlepiej z pozostałymi tomami w pakiecie 😉 ). 

Babo chce

Autor: Eva Susso, Benjamin Chaud

Wydawnictwo: Zakamarki

Absolutny must have i trzecia część trylogii (Binta Tańczy, Lalo gra na bębnie). U nas książka jest teraz absolutnym hitem, Młody domaga się czytania tej pozycji z 500 razy dziennie, ale głównie przez tatę 😀 Jak mama przeczyta raz, to już wystarczy 😀 Widać tata robi to lepiej 😉 (Mój mąż już nie może patrzeć na tę książkę 😀 A ja się tylko śmieję, kiedy słyszę „Nie, no Jurek, znowu „Babo”…? A nie chcesz innej książeczki?” 😀 )

Z okładki spogląda na nas tytułowy Babo (wraz ze swoją siostrą Aiszą), który, chyba jak każdy osobnik w jego wieku, a na pewno jak Lord Dżordż, z władczo wyciągniętym paluszkiem wskazuje kierunek 😀 Z zalet książki należy wspomnieć duże, ciekawe, bardzo kolorowe (nie mylić z pstrokacizną, której tu nie ma 🙂 ) obrazki, prosty tekst zawierający wiele wyrazów dźwiękonaśladowczych, ciekawą historię i propagowanie więzi rodzinnych. Wada jest w zasadzie tylko jedna, dlatego książka ta nie sprawdzała się u nas wcześniej – ma miękkie kartki, które Dżordż dopiero teraz jest w stanie przewracać z jako taką delikatnością 😀

Szczerze polecam. Jest to jedna z tych książek dla maluchów, której czytanie sprawia dużo frajdy również dorosłym 😉

Seria OnoMaTo, czyli zabawa dźwiękami

Autor: opracowanie zbiorowe (ilustracje Joanna Babula)

Wydawnictwo: Olesiejuk

Bardzo fajna seria książeczek, licząca 8 pozycji poświęconych dźwiękom z różnych pbszarów: „Instrumenty muzyczne”, „Domowe przedmioty”, „Co słychać?”, „Hałaśliwe przedmioty”, „Ptaki wiejskie”, „Ptaki dzikie”, „Zwierzęta dzikie”, „Zwierzęta wiejskie” z których mamy niestety tylko pierwsze trzy tytuły.

Każda książeczka z serii waży prawie nic, ma 10 stron, zaokrąglone rogi i wykonana jest z cienkiego kartonu. Jeśli uda się wam jest znaleźć – kupujcie w ciemno, bo 1) kosztują grosze i 2) niestety są one już prawie wszędzie wyprzedane.

Ogromną zaletą książek są żywe kolory i proste, realistyczne ilustracje oraz dźwięk zapisane kontrastową czcionką, która zainteresuje malucha. A przynajmniej tak było u nas 😉

Księga Dźwięków

Autor: Soledad Bravi

Wydawnictwo: Dwie Siostry

Jak widać, mamy do czynienia z naprawdę ciężką pozycją 😀 Dosłownie 😀 W naszym również przypadku nadgryzioną zębem, ale niekoniecznie czasu 😀

Strony, a jest ich 112, mają zaokrąglone rogi i są wykonane z cienkiego kartonu. To + rozmiar + częste użytkowanie przez mało delikatnego bobasa sączącego hektolitry śliny i gryzącego co popadnie = pewność rodzica, że do trzecich urodzin ta książka nie dotrwa 😀 Ale i tak warto ją mieć 😉

Dlaczego? Bo ta bestellerowa pozycja to istna kopalnia dźwięków 😀 I to nie tylko dźwięków zwyczajnych takich jak miau, hau, ko-ko, brum brum, czy ii-oo książka zawiera wiele przykładów dźwięków nieoczywistych, np. katar, ślimak, Boże Narodzenie, ból czy gniazdko elektryczne 🙂

Co więcej, książka wypełniona jest kolorowymi ilustracjami, rysowanymi jakby ręką dziecięcą, co Pierworodnemu bardzo się podoba.

„Księga dźwięków” powinna być pozycją obowiązkową w biblioteczce każdego malucha. Lord Dżordż dostał ją od nas na swoją pierwszą Gwiazdkę i od tego czasu jest ona w ciągłym użyciu, co już bardzo widać 🙂 (zdjęcia do bloga były robione zdecydowanie wcześniej 😉 )

Kto wie, może zdecydujemy się na zakup drugiej pozycji tej autorki, czyli „Księgi ryków”? 🙂

Jeśli podobał ci się ten wpis skomentuj go, zalajkuj na fanpejdżu, udostępnij dalej lub polub mnie na FB 🙂 Dziękuję, poczuję się doceniona 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *