Kiedy dziecko śpi – skrótowiec popkulturalny #63 – wpis przedoscarowy – część I

Oscary przed nami, aby tradycji stało się zadość, czas na pierwszego przedoscarowego skrótowca. Muszę przyznać, że w tym sezonie jest zdecydowanie ciekawiej, niż rok temu, choć nie brakło też oczywiście filmów, których końca nie mogłam się wprost doczekać 🙂

Na Zachodzie bez zmian (All Quiet on the Western Front) (Netflix) 8/10 – adaptacja kultowej antywojennej powieści Ericha Marii Remarque’a. Wiosna 1917 roku, omamiona hasłami o heroizmie grupa młodzieńców odpowiada na wezwanie ojczyzny i pełna idealistycznych wyobrażeń na temat trwającej wojny, zaciąga się do armii. Wspomniany konflikt okazuje się o jednak wiele bardziej brutalny i mniej chwalebny, niż myśleli… Film jako całość zdecydowanie zapada w pamięć, choć poszczególni bohaterowie już niekoniecznie. Są bowiem absolutnie bezbarwni i pozbawieni osobowości (w tym niestety nawet główny bohater Paul), co powoduje, że widzowi raczej trudno specjalnie przejąć się akurat ich losami. Tło społeczne bohaterów, ich motywacje, wewnętrzne rozterki albo w ogóle w filmie nie istnieją, albo zarysowane są w filmie w stopniu minimalnym. Króluje natomiast wojenny horror – błoto okopów, brutalne, makabryczne niekiedy sceny walk, rozczłonkowane ciała, walające się wszędzie zwłoki ludzi i koni, psychiczne piekło… I nie byłoby w tym nic złego, gdyby bohaterowie byli bardzie angażujący. Na plus zaliczam produkcji w reżyserii Edwarda Bergera sugestywne pokazanie bezsensu wojny i tysięcy niepotrzebnych śmierci – w imię „wyższych celów” całe pokolenie wyżynane jest w trakcie walk frontowych, a tymczasem wyżsi rangą żyją w luksusie z dala od linii walk. Wybrzmiewa to niemalże w każdym momencie filmu, ogromnie oddziałując na widza. Ogromne wrażenie robi m.in. początek filmu, kiedy to po młodym zabitym żołnierzu zostaje tylko mundur… dość szybko reperowany (wraz z setkami innych), by mógł go dostać kolejny zaślepiony marzeniem o heroizmie i walce za ojczyznę. Nic się nie marnuje… Film od strony wizualnej prezentuje się bardzo dobrze, tak też brzmi. Od strony technicznej, mając na uwadze dość skromny (jak na standardy hollywoodzkie) budżet, produkcja jest świetna. Scenografia, kostiumy, efekty specjalne i dźwięk zabierają widzów wprost do okopów Wielkiej Wojny. Duży plus również za muzykę Volkera Bertelmanna. Podsumowując, film potrafi wywrzeć ogromne wrażenie przede wszystkim obrazem, choć nie pokazuje tu niczego nowego i nie jest obrazem przełomowym. Ale chyba nie o to w kinie (anty)wojennym chodzi. Ma ono poruszać i porusza, choć nie tak mocno, jak by mógł.

Duchy Inisherin (The Banshees of Inisherin) 10/10 – najnowszy film Martina McDonagha to poruszająca opowieść o samotności, rozpadzie relacji, odrzuceniu, o ludzkich lękach, wewnętrznym kryzysie i ucieczce przed poczuciem bezcelowości, przemijaniu i poczuciu kresu. Okraszona na dodatek aktorskim popisem czwórki głównych aktorów – Brendana Gleesona, Colina Farrella, Kerry Condona oraz Barry’ego Keoghana – którzy mieli tutaj do zagrania naprawdę świetnie napisane, wyraziste i zapadające w pamięć role. Film urzeka ponadto pięknem cudownie zielonych irlandzkich plenerów, które zamiast ukojenia zdają się jednak potęgować poczucie osamotnienia naszych bohaterów. No dobrze, ale o co w Duchach Inisherin chodzi? Akcja osadzona jest w latach 20. XX wieku na małej irlandzkiej wysepce. Padraic (w tej roli Farrell) zmierza, jak co dzień, na spotkanie ze swoim przyjacielem, Colmem (Gleeson). Zamiast jednak serdecznego powitania spotyka się z milczeniem i obojętnością, których nie rozumie i stara się sprawę wyjaśnić. Zastanawia się, czy w jakiś sposób uraził przyjaciela, które teraz każe mu zostawić siebie w spokoju. Finalnie okazuje się jednak, że Colm, porażony poczuciem własnego przemijania i upływu czasu danego mu na tym ziemskim padole, postanowił zakończyć znajomość i skupić się całkowicie na sztuce, by coś po sobie zostawić, mieć poczucie, że swojego życia nie zmarnował. Dokonuje więc wyboru, bolesnego dla obu stron. I choć widz rozumie cierpienie i poczucie niesprawiedliwości, jakie odczuwa Padraic, to motywacja Colma również jest zrozumiała. Nie jest on jedyną osobą, która ma poczucie bezsensu – doświadcza tego również siostra Padraica, która finalnie decyduje się wyjechać z wyspy, porzucić małą społeczność, która jej nie rozumie i ją ogranicza. Podsumowując, The Banshees of Inisherin to poruszający, nie stroniący od absurdalnego humoru, cudownie napisany i zagrany film, który aż kipi od emocji i nie pozostawania widza obojętnym, porusza bowiem problemy, z którymi większość z nas na jakimś etapie swojego życia się spotkała. Polecam.

Wszystko wszędzie naraz (Everywhere All at Once) (Amazon Prime) 6/10 – okraszony sporą dawką humoru film science fiction, który porusza modną ostatnio koncepcję multiwersum. Bohaterką jest Evelyn, kobieta w średnim wieku, wiodąca spokojne i raczej zwyczajne, bezbarwne życie. Do czasu… gdy w jej życiu pojawia się odpowiednik jej męża z innego wymiaru, informujący ją o multiwersum, które ona jedynie może ocalić przed unicestwieniem pokonując dążącą do zagłady Jobu Tupaki. Sama koncepcja filmu jest świeża i interesująca, ale szalone pomysły fabularne i towarzyszący akcji chaos potrafią widza nieźle wymęczyć. Oprócz zwariowanego science – fiction Everything Everywhere All at Once to głównie opowieść, może niezbyt odkrywcza, o rodzinie i trudnych relacjach między jej członkami. Największym plusem produkcji jest aktorstwo, błyszczy bowiem cała obsada – Michelle Yeoh jako Evelyn, Stephanie Hsu w roli Jobu Tupaki, Ke Huy Quan jako mąż Evelyn, mnie urzekła jednak najbardziej Jamie Lee Curtis w roli urzędniczki podatkowej 🙂 Film do obejrzenia, choć nie sądzę, żeby za kilka lat ktoś o tym filmie pamiętał. No Matrix to to jednak nie jest.

Fabelmanowie (The Fabelmans) 10/10 – Spielberg kolejny raz udowadnia, że wielkim reżyserem jest. Tym razem zabiera nas w autobiograficzną podróż do czasów swojej młodości, ukazując proces rozwoju swojej fascynacji filmem. Snuje też uniwersalną opowieść o rodzinie, dojrzewaniu i narodzinach artysty. Jedna z początkowych scen to wizyta głównego, kilkuletniego wówczas, bohatera, Sammy’ego Fabelmana, w kinie, gdzie wraz z rodziną ogląda „The Greatest Show on Earth” Cecila B DeMille’a. Ogromne wrażenie robi na chłopcu scena katastrofy kolejowej, którą obsesyjnie odtwarza przy pomocy zabawkowego zestawu kolejowego, a finalnie filmuje scenę rodzinną kamerą, co przynosi mu ukojenie i spokój. Tak rodzi się Sammy – artysta. Kamera staje się nieodłączną częścią jego życia. Fabelmanów obserwujemy na przestrzeni kilku lat, jesteśmy świadkami kilku przeprowadzek, kiedy rodzina podąża za pracującym w branży komputerowej ojcem, mamy okazję odkrywać sekrety targanej wewnętrznym konfliktem żydowskiej rodziny z klasy średniej i patrzeć, jak rozwija się artystyczna pasja i miłość do filmu nastoletniego już Sammy’ego. Film wciąga niesamowicie, a ponad dwie godziny mijają niepostrzeżenie, dowodząc, że Spielberg nadal umie opowiadać historie. Z pewnością ogromna w tym zasługa zdjęć Janusza Kamińskiego oraz świetnie dobranej obsady. Michelle Williams w roli Mitzi, matki Sammy’ego, niezwykle wrażliwej niespełnionej artystki, kradnie każdą scenę. Z przyjemnością ogląda się też Paula Dano w roli ojca Sammy’ego, pragmatycznego inżyniera, traktującego pasję syna w kategoriach hobby. Aktor doskonale sprawdza się w nieco innym repertuarze, niż ten do którego nas przyzwyczaił. Również Gabriel LaBelle w roli Sammy’ego sprawdza się bardzo dobrze. Pisząc o obsadzie, nie można zapomnieć o dwóch cameo, ważnych dla Sammy’ego/Spielberga jako artysty: pierwszym jest niezapomniany Judd Hirsch w roli nieco zwariowanego wujka Borysa, pierwszego artysty w rodzinie, który ostrzega chłopca, że rodzina i sztuka rozerwą cię na pół, drugim – David Lynch jako legendarny reżyser John Ford, dający Sammy’emu pierwsze fachowe wskazówki. Podsumowując, fascynujący osobisty obraz i swoisty miłosny list Spielberga dedykowany kinu, ukazujący jego potęgę i moc, a także solidny film obyczajowy, na długo zapadający w pamięć, jedna z najlepszych propozycji oscarowych w tym sezonie. Polecam.

Jeśli podobał ci się ten wpis skomentuj go, zalajkuj na fanpejdżu, udostępnij dalej lub polub mnie na FB 🙂 Dziękuję, poczuję się doceniona 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *