Już od samego początku naszego związku, byliśmy parą tworzoną na zasadach równego partnerstwa. Zawsze tak było, że wszelkie decyzje czy prace domowe wykonywaliśmy wspólnie, dlatego też nie powinno dziwić, że kiedy dowiedzieliśmy się, iż na świat przyjdzie nasz pierwszy potomek, sprawiedliwie podzielimy się urlopem rodzicielskim. Jak się rzekło, od września z żoną (wykorzystującą jeszcze zaległy urlop wypoczynkowy), a od początku listopada aż do końca marca już całkowicie samodzielnie opiekowałem się naszym Lordem Dżordżem. [expander_maker id=”1″ more=”Czytaj dalej” less=”Mniej”]
Jak właściwie było? Jak sobie dawałem radę ? Co czułem i co właściwie z tego wynika ? Gdy próbuję na szybko odpowiedzieć na te pytania, to w mojej głowie pojawia się wielki mętlik, a także miks skrajnych uczuć oraz wspomnień ukazujących niekiedy ciężkie, ale przede wszystkim przepiękne chwile. Jurek jest generalnie dzieckiem bardzo grzecznym, pogodnym, często się uśmiechającym, o radosnym usposobieniu, które uwielbia być wszędzie, wszystkiego spróbować i bawić się jednocześnie wszystkimi zabawkami i książeczkami, które ma do dyspozycji. Należy się z tego niewątpliwie cieszyć 🙂 Jednakże jest przez to bardzo absorbujący, gdyż ta jego niepohamowana chęć poznawania świata niesie za sobą również ryzyko zrobienia sobie kuku. Dlatego też trzeba Lorda Dżordża stale obserwować, szczególnie teraz, kiedy uczy się samodzielnego stania i chodzenia, aby przypadkiem nie upadł na kafelki (których u nas w domu akurat nie brakuje), czy nie rozbił sobie głowy o jakiś kant (nie wszystkie da się przecież zabezpieczyć).
Oczywiście, z doskoku pomagali dziadkowie, lecz niestety nie była to pomoc, która pozwoliłaby na zrobienie wszystkich zaplanowanych rzeczy w domu (chodzi mi tutaj generalnie o sprzątanie, gotowanie, pranie, czy chociażby wyjście do sklepu). Najgorsze bywały te dni, kiedy musiałem zostawać sam z Jurkiem, gdyż wtedy trudno było opanować szalejące, małe tornado, które próbowało dostać się do każdego, nawet najmniejszego kąta w naszym mieszkaniu 😉
W początkowym okresie mojego urlopu rodzicielskiego było jeszcze w miarę spoko, miałem sporo sił i energii, dlatego bez problemu dawałem sobie radę, lecz niestety z biegiem czasu stawałem się coraz bardziej zmęczony, siły odchodziły coraz szybciej. Przekładało się to również na sferę psychiczną, kiedy czasami czułem bezsilność w starciu z małym człowieczkiem, który to po raz kolejny chce na cmnie wleźć, przejść, podeptać i przegonić do drugiego pokoju, aby pobawić się balonikiem, który rzuciło 5 minut wcześniej. W zregenerowaniu sił na pewno nie pomagało to, że codziennie wstawaliśmy około 6 rano (w dni powszednie z powodu pracy żony, a w weekendy Jurek nie uznawał spania do późna).
Kiedy tokres mojej opieki nieubłaganie dobiegał końca, z jednej strony czułem coraz większą ulgę, że już niedługo ten mały i słodki, ale jednak jakiś tam ciężar zostanie wreszcie zdjęty z moich barków i nie mogłem się doczekać powrotu do pracy, ale z drugiej strony, tak bardzo mocno kocham swojego syna, że gdybym tylko miał taką okazję i możliwość, to opiekowałbym się nim dalej bez jakiegokolwiek zastanowienia.
A jakie były pozytywy tej decyzji ? Nie ważne jak bardzo Jurek marudził, dąsał się, rzucał jedzeniem, deptał czy drapał, to wystarczyło spojrzeć na jego roześmianą i szczęśliwą buzię, aby przekonać się, że te wszystkie, niewątpliwie męczące dni zaprocentują w przyszłości poprzez silną, pełną miłości więź między ojcem a synem.
Czy było warto ?
Ależ, cóż to za pytanie ? Oczywiście, że tak 😀 Nie mówię tu tylko o takich sprawach czysto technicznych, jak nabycie wielkiego doświadczenia w obsłudze małego ssaka (pieluchy, przebieranie, ubieranie, karmienie i czyszczenie 😉 ). Szczególnie mam tutaj na myśli to, że tych pięknych chwil, wspólnej zabawy, radości, niezliczonej ilości uśmiechów, przytulasków czy wspólnych drzemek nikt mi nie zabierze. Będę za nimi tęsknił siedząc za biurkiem w pracy i nie zamieniłbym ich nawet na największe pieniądze, gdyż bycie z dzieckiem to nie tylko praca i odpowiedzialność, ale również posiadanie wielkiego skarbu, który daje NOWY cel oraz satysfakcję w życiu 🙂
[/expander_maker]