Kiedy dziecko śpi – skrótowiec popkulturalny # 7

Dziś będzie o dwóch rozczarowaniach i jednej przyjemnej niespodziance 🙂

[expander_maker id=”1″ more=”Czytaj dalej” less=”Mniej”]

Rozczarowanie nr 1 (mniejsze) – Avengers: Endgame – mam ogromną słabość do MCU, widziałam wszystkie filmy z serii, jedne podobały mi się bardziej, inne nieco mniej. Infinity War podobało mi się bardzo i na końcu uroniłam łez kilka, dlatego oczekiwania wobec Endgame miałam ogromne. I chyba dlatego przeżyłam zawód. Przede wszystkim film był za długi, chaotyczny, a scenariusz zawodzi. Choć za świetny zabieg uważam pokazanie żałoby, poczucie straty i bezsilności, jaką odczuwali ci Avengersi, którzy przeżyli po Infinity War – było to bardzo poruszające – to wątek ten spokojnie można byłoby skrócić. Podobnie jak przydługi pogrzeb Tony’ego Starka… Kapitan Marvel – wszystkie znaki na niebie i ziemi sugerowały, że będzie ona odgrywała kluczową rolę w Infiniy War i w pokonaniu Thanosa. I co? I nic. Jest nic nie wnoszącym do całej opowieści dodatkiem. No i ta straszna fryzura 😀 W sprawie logiki w podróżach w czasie i ich konsekwencji się nie wypowiem, bo nie jestem fizykiem i się na tym nie znam (ale średnio mi się to spina 🙂 ) Po macoszemu potraktowano wiele postaci, gdzieś tam migają, byle tylko je odhaczyć. Teraz będzie z nieco filozoficzno – moralnościowej beczki. Zawiodłam się zakończeniem – kiedy Iron Mam robi dokładnie to samo co Thanos, psykając palcami i zabijając tym samym połowę (a może i całość) zwolenników Thanosa. Rozumiem eliminację samego przywódcy, ale czemu wybijać całe cywilizacje? Czym w takim razie różnią się w tym momencie Avengersi od swojego głównego przeciwnika? Ale jest w tym filmie również wiele pozytywnych stron – przede wszystkim humor (Heil Hydra!) i dużo dystansu (nowy Thor). Podobało mi się zaangażowanie aktorów, którzy wcześniej pojawili się w MCU (Robert Redford, Tilda Swinton). Efekty specjalne są świetnie dopracowane, zwłaszcza sceny walk. Jest to zatem, mimo wszystkich swoich wad, satysfakcjonujące podsumowanie mijającej dekady MCU. Endgame zamyka wiele wątków, jednocześnie zarysowując kolejną serię przygód, na którą już czekam 🙂

Rozczarowanie nr 2 (większe) – finałowy sezon Game of Thrones – w porównaniu z pozostałymi seriami ta była naprawdę słaba. Oglądając ten sezon trudno było oprzeć się wrażeniu, że a) do pracy nad 8. sezon zatrudniono innych twórców; b) dotychczasowi twórcy z jakiegoś powodu zapomnieli, jak robili poprzednie sezony; c) dotychczasowi twórcy zajęli się nowymi projektami i olali GoT. Sezon był zrobiony niechlujnie, wiele wątków potraktowano bardzo skrótowo, brak logiki kłuje w oczy w zdecydowanie zbyt wielu scenach. Nie ma tu pogłębionej narracji, bohaterowie przechodzą nagłe metamorfozy osobowościowe, ale nie do końca wiemy dlaczego. A nie wiemy, bo nikt tego nie napisał. A nie napisał, bo sezon był króciutki. Zapowiadano co prawda 6 odcinków, ale miały to być pełnowymiarowe filmy. I co? Ano nic. A nie da się przecież zamknąć tak rozbudowanej, wielowątkowej historii, z tak wieloma skomplikowanymi i fascynującymi postaciami w 6 krótkich odcinkach. Smutne, że tak emocjonujący serial zakończono w bardzo bezpieczny sposób. I że wszyscy odetchnęli z ulgą, że to już koniec…

Przyjemna niespodzianka – Solo: A Star Wars Story – czytając opinie na temat tego filmu spodziewałam się naprawdę słabizny i nudy w dużej dawce. Dlatego do kina nie poszłam. Ale kiedy film pojawił się na HBO, stwierdziłam „A czemu nie?”. No i szczerze pisząc – mile mnie ta produkcja zaskoczyła 🙂 Nie jest to oczywiście film bez wad, ma ich całkiem sporo. Przede wszystkim jest za długi… Krótszy o 20 minut robiłby lepsze wrażenie. Emilia Clarke jest męcząca (jak niemal w każdej produkcji, w której się pojawia). Ale najgorsze jest to, że w kilku scenach, które powinny wzbudzać w widzu emocje, tych emocji nie czułam – było mi wszystko jedno co się stanie. A film przygodowy nie powinien widza pozostawiać obojętnym. Z plusów: Alden Ehrenreich daje radę jako młody Han Solo (choć oczywiście Harrisonem Fordem nie jest, ale też na szczęście nie próbuje), Donald Glover jako Lando Carlissian jest rewelacyjny, podobnie jak grający czarny charakter Paul Bettany i Woody Harrelson w roli Tobiasa Becketta, mentora głównego bohatera. Koniecznie należy wspomnieć o Phoebe Waller-Bridge jako L3-37, robot z mocno feministycznym zacięciem 😀 Historia opowiadana przez Solo: A Star Wars Story jest ciekawa, miło jest dowiedzieć się co się działo z Hanem Solo przed Nową Nadzieją, ale jak już wspomniałam, film jest za długi i niekiedy nuży. Podsumowując, jest to kino zupełnie przyzwoite, lekkie, przygodowe, w sam raz na wieczór po ciężkim dniu 🙂

Jeśli podobał ci się ten wpis skomentuj go, zalajkuj na fanpejdżu, udostępnij dalej lub polub mnie na FB 🙂 Dziękuję, poczuję się doceniona 🙂

[/expander_maker]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *