Dowozy i wynosy, czyli słów kilka o łódzkiej gastronomii w czasie pandemii

Będzie krótko, bo na dłuższe wywody o jakości usług świadczonych przez gastronomię w moim rodzinnym mieście troszkę szkoda mi czasu. Zwłaszcza, że odmrożenie sektora tuż tuż. Ale zdecydowałam się jednak temat poruszyć, bo na próbie wpierania łódzkiego gastro straciłam naprawdę sporo czasu. Szybciej było coś ugotować samemu (co też w końcu często czyniliśmy), niż zamówić coś, na co miało się w danym dniu ochotę. Ale ponieważ poluzowanie i odmrażanie już za pasem, uznałam, że to idealny moment na podsumowanie minionych miesięcy, a nuż komuś da to do myślenia na przyszłość (wiecie, osiemdziesiąta fala itp.). Obejdzie się bez nazw, żeby nie było, że komuś robię czarny PR albo, że płaci mi konkurencja.

Jak już po wstępie możecie się domyślać, nie mam najlepszego zdania o sposobie funkcjonowania łódzkich lokali w czasie gastronomicznego odgałęzienia lockdownu. Choć oczywiście nie chcę wszystkich restauracji, barów etc. wrzucać do jednego worka, byłoby to w najlepszym razie krzywdzące. Wiele z nich zapewne świadczy usługi na najwyższym poziomie. Z żalem stwierdzam, że nie mogę powiedzieć tego o większości tych, z usług których chciałam, bez większych sukcesów, skorzystać. Kilka lokali natomiast stawało na głowie, by zrealizować zamówienie jak najsprawniej i za to należy im się szacunek. No dobrze, co zatem było nie tak?

Po pierwsze, w wielu przypadkach brak możliwości złożenia zamówienia poza godzinami pracy lokalu. I nie mam tu na myśli kontaktu telefonicznego, ani mailowego, a specjalnie przygotowanych formularzy do składania zamówień online. Nie widzę w tym działaniu większej logiki – skoro ktoś już się bawi w tworzenie formularza, to chyba nie robi większej różnicy, kiedy zamówienie zostanie złożone. I tak odebrane zostanie, kiedy obsługa przyjdzie do pracy. Ale ok, niech i tak będzie. Tylko miło by było poinformować o tym fakcie klienta, zanim straci czas na wypełnienie formularza, to naprawdę nie boli. Za to komunikat o niemożności wysłania zamówienia pojawiający się dopiero w momencie kliknięcia wyślij jest co najmniej irytujący i skutecznie odwodzi od myśli skorzystania z usługi danego lokalu.

Po drugie, działanie w obrębie jednej dzielnicy/części miasta. O czym dowiadujesz się dopiero po złożeniu zamówienia mailowo lub telefonicznie. Na stronie internetowej lub na FB nikt bowiem nie był łaskaw takiej informacji zamieścić. Zresztą, kurczę, w końcu płacę za ten dowóz, nie robicie tego za darmo, więc w czym problem? A potem odbierasz telefon i słyszysz w słuchawce „tu i tu nie dowozimy, ale może pani przyjechać”. No może i mogę, ale jakbym chciała pojechać, to pojechałabym od razu, a nie zamawiała dowóz, co nie? Zresztą mogę też być, no nie wiem, na wózku, o kulach, z gorączką, czy w końcu na cholernej kwarantannie z powodu COVID, sprawcy tego całego bałaganu, więc może jednak z odbiorem osobistym trochę mi nie po drodze. Ale o tym geniusze biznesu już nie pomyślą, albo mają to gdzieś, więc jednak interes tak źle się nie kręci, jak w gazetach piszą. Jest to tym bardziej irytujące, że jedna knajpa z danej ulicy dowozi w obrębie całego miasta i nie ma z tym problemu, a druga, zlokalizowana trzy numery dalej, już nie. Nawet jeśli korzysta z usług firm dowożących. Trudno powiedzieć dlaczego, może ktoś wie? Restauratorzy sami sobie zawężają klientelę, marketingowo wygląda to średnio, a ty człowieku zostajesz z wyborem pomiędzy fast foodem (kurczaki lub kotlet mięsopodobny w płaskiej bułce), lokalem serwującym kuchnię z Bliskiego Wschodu (czytaj z łódzkiego – z jakiejś kebabowej sieciówki, których multum rozsianych jest po mieście), a kuchnią włoską, a raczej włoskopodobną (czyli po łódzku – pizza z obowiązkowymi sosami w zestawie).

Po trzecie, skoro wspomniałam już wcześniej o płatności za dowóz – brak informacji o kosztach dostawy przy menu dowozowo – wynosowym. I tak człowiek się dziwi, czemu wyszło o 20 – 30 zł drożej. No ale dobra, to też mój błąd, mogłam zapytać.

Po czwarte, częsty brak możliwości wyboru godziny realizacji zamówienia lub chociaż przybliżonych ram czasowych. I to niezależnie czy zamawiam bezpośrednio w lokalu, czy przez portal. A u innych się da i są nawet punktualni. Normalnie magia. Wiecie, jak zamawiam śniadanie niekoniecznie chcę je skonsumować w południe, a obiad o 18 i przy okazji spędzić pół dnia w oczekiwaniu na dostawę, bo komuś jest trudno powiedzieć, kiedy zamówienie dotrze. Może innym jest to obojętne, ale szanuję swój czas, mam w końcu jakieś swoje życie i plany, które niekoniecznie muszą zostać podporządkowane oczekiwaniu na tajskie. O ile byłabym w stanie je zamówić 😉

Po czwarte, w przypadku restauracji posiadających więcej niż jeden lokal, brak info, że któryś z nich nie działa. Jest za to urocza zachęta do kontaktu i składania zamówień z numerami telefonów do wszystkich lokali. Dopiero, gdy nikt nie odbiera w „twoim” i w końcu dzwonisz do drugiego, z innego rejonu, zostajesz oświecony, że z obiadu nici. Bo tamci zamknięci, a ci, do których się dodzwoniłeś/aś działają tylko w jednej dzielnicy. Tadam!

Po szóste, nie odbieranie telefonu.

Po siódme, ja wiem, że są korki, remonty, śnieżyce, zawieje, zamiecie i ulewy, ale wystarczy zadzwonić, że nie wyrobisz się, drogi dowożący, na umówioną 14:00, tylko będziesz później. Tak żebym dzwoniąc do restauracji o 14:20 nie dowiadywała się, że kurier wyjechał 40 minut temu i już powinien dawno być u mnie. Ale skoro go nie ma, to się z nim skontaktują i następnie oddzwonią.

To chyba tyle mojego narzekania na dziś 😉 Mam nadzieję, że Wasze doświadczenia były trochę lepsze, a ja miałam pecha 😉

Jeśli podobał ci się ten wpis skomentuj go, zalajkuj na fanpejdżu, udostępnij dalej lub polub mnie na FB 🙂 Dziękuję, poczuję się doceniona 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *