W podróży z maluchem #5 Trójmiasto

Dzisiaj kolejny, a jednocześnie główny, wpis pourlopowy 😉 Będzie o wakacjach z dzieckiem w Trójmieście w czasach COVID-19. Gdzie się zatrzymać, gdzie jeść i co warto (jeśli się da) tu zobaczyć, a co sobie darować, zwłaszcza podróżując z maluchem?

Co do całej wyprawy mam tylko jedną uwagę ogólną. Nie spotkałam się aż do wizyty z Gdańsku z koniecznością nabywania biletów o wartości 0 zł dla dziecka, za którego wejście, przejazd itd, nie muszę płacić. Nie muszę płacić, ale bilet już mieć muszę. Do ZOO, podczas jazdy SKM, w muzeum… Pytam się, po co? Czemu to ma służyć. Może ktoś z Was wie? W czasach wzmożonego podejścia ekologicznego do różnych aspektów życia (walka z ociepleniem klimatu, nadmierną produkcją śmieci, nurt no waste i takie tam) wydaje mi się to absurdalnym i absolutnie pozbawionym sensu marnotrawieniem papieru. Bo w skali całego miasta i szeregu instytucji w nim działających to jednak jest trochę papieru. To tyle. Teraz wyjazdowe konkrety 😉

Gdzie spaliśmy

Zdecydowaliśmy się wynająć apartament, bo podróżując z dzieckiem tak jest zwyczajnie łatwiej (jak zapewne wielu z Was wie 😉 ). Wybór padł na Orange Dream. Jak wygląda możecie zobaczyć TUTAJ – lepszych zdjęć i tak bym nie zrobiła, więc po co się męczyć 😀 Mieszkanie jest bardzo dobrze zlokalizowane (ok. 0,7 km od Dworca Głównego i ok. 1,2 km od Długiego Targu) i świetnie wyposażone we wszystko czego można potrzebować, a właściciele są bardzo sympatyczni. Polecamy 🙂

Gdzie jedliśmy

Sporo tych miejsc było, dlatego napiszę Wam o tym w oddzielnym wpisie 😉

Gdzie byliśmy i co zwiedziliśmy

Zacznijmy od Gdańska 🙂

Główne Miasto

Reprezentacyjna część gdańskiego Śródmieścia i zarazem turystyczne centrum miasta. Znajduje się tu większość zabytków miasta, położonych m.in przy słynnych ulicach Długiej i Długim Targu.

Znajdziemy tu zabytki najbardziej się z Gdańskiem kojarzące, takie jak Ratusz Głównego Miasta, Fontannę Neptuna, Dwór Artusa, gdańskie Bramy i Żurawia, Bazylikę Mariacką oraz szereg kamienic.

Ratusza Głównego Miasta

Zdecydowanie wart odwiedzenia 🙂 Jest co oglądać, a pomieszczenia są dobrze opisane, można się więc sporo o historii tego miejsca dowiedzieć.

Jest to gotycko-renesansowy budynek na styku ulicy Długiej i Długiego Targu. 

Obecnie znajduje się tutaj jeden z oddziałów Muzeum Gdańska. Wewnątrz, oprócz wystaw czasowych, możemy zobaczyć odrestaurowane pomieszczenia ratuszowe, takie jak Sala Biała zdobiona przez portrety polskich królów, Sala Czerwona i sień, a także rekonstrukcje m.in. mieszczańskiego salonu, wyszynku, gabinetu, kuchni, apteki czy sklepu.

Natomiast ze szczytu wieży (gdzie znajduje się 37-dzwonowy carillon) można podziwiać panoramę Gdańska. Widoki są naprawdę zachwycające 🙂

Dom Upphagena

To już lekki zawód, choć miejsce warte zobaczenia. Mam jednak wrażenie, że dobrze byłoby, aby osoby zarządzające zobaczyły jak funkcjonują takie miejsca w Europie… A nam kilka domostw – muzeów zdarzyło się już zobaczyć i na nieszczęście dla gdańskiego przypadku wspominamy je zdecydowanie milej. Bo szczerze mówiąc jest coś przykrego, że po wizycie w muzeum szukasz w internecie informacji o obiekcie, który zwiedzałeś i więcej o nim dowiadujesz się z Wikipedii… Dużo więcej.

Samo miejsce jest świetnie odrestaurowane i wygląda zachwycająco. Potencjał jest ogromny, bo Dom Upphagena to prawdziwa perełka. Ale…

Zwiedzania jest tak na 20 minut. Jak się człowiek wysili i będzie chciał pozachwycać detalami – max. 40 minut. Dlaczego?

Niektóre pokoje możemy zobaczyć – dosłownie – tylko zza progu. Do środka wejść nie wolno. Najlepszym przykładem jest herbaciarnia. Mebli jest stosunkowo niewiele, to znaczy zakładam (być może błędnie), że XVIII-wieczny dom bogatego mieszczanina był jednak trochę lepiej wyposażony. Trudno więc poczuć klimat epoki…

O samych wnętrzach dowiecie się niewiele, w zasadzie tylko jak się nazywały. Brakuje szczegółowych opisów poszczególnych pomieszczeń, informacji do czego niegdyś służyły, wyjaśnień dlaczego nosiły niekiedy dość intrygujące nazwy (np. pokój owadów). Wszelkie meble, dekoracje wnętrz itp. po prostu są i stoją… Opisy eksponatów są bardzo ubogie (nazwa, potencjalne miejsce wytworzenia i okres powstania), co widać najlepiej na zdjęciach poniżej. Brakuje też informacji, jak wyglądało życie mieszkańca tego typu domu. Tablice zawierające informacje na temat rodziny Uphagenów i ich domu znajdują się w sali wystawowej w dawnym kantorze, na samym końcu wystawy.

Obsługa zachowuje się trochę jakby stała tam za karę albo jak ochroniarze pilnujący, by nikt niczego nie dotknął lub nie ukradł… Być może, jeśli się osoby tam pracujące o coś zapyta, to może odpowiadają, ale inicjatywa własna jest raczej minimalna. A do tego jeszcze zwiedzający zmuszani są do zobaczenia w pierwszej kolejności dość nudnej wystawy czasowej, zanim pozwoli się zwiedzić to, po co tak naprawdę się do Muzeum przyszło…


Pomieszczenia piękne i warte zobaczenia, jeśli macie wolną chwilę, ale niewiele więcej. Niestety.

Sołdek

Kolejny zawód, a zapowiadało się naprawdę ciekawie. Jest to bowiem pierwszy zbudowany przez polski przemysł stoczniowy statek pełnomorski. Muzeum jest tak naprawdę na 15 – 20 minut zwiedzania. I to tylko dlatego, że trudno szybciej poruszać się po statku. Maszynownia niestety była wyłączona ze zwiedzania. W ładowni jest kilka plansz informacyjnych o historii statku. A później… Brak informacji o kolejnych oglądanych pomieszczeniach, jedynie tabliczki z ich nazwami. Nie dowiemy się jak się nazywały i do czego służyły oglądane urządzenia i sprzęty. Brak też informacji o załodze. Nie bardzo jest też kogo zapytać o cokolwiek w trakcie zwiedzania. Ot, taki spacerek po statku.

Może kiedyś robiło to wrażenie, teraz wygląda raczej słabo, ale Sołdek niewątpliwie ma duży potencjał. Wierzę, że w przyszłości będzie lepiej. Jeśli macie chwilę, możecie zobaczyć, ale jeśli jesteście laikami i chcecie się naprawdę czegoś dowiedzieć, lepiej sobie poczytajcie, bo ze zwiedzania wiele nie da się wynieść. Niestety.

Plaże

Odwiedziliśmy dwie plaże – najpierw Stogi, później już Brzeźno.

Zdecydowanie bardziej podobało nam się w Brzeźnie. Choćby z powodu placu zabaw na plaży, który Młodemu bardzo się spodobał 😉 I lepszej infrastruktury przy plaży. Przykre jest jednak, jak na tych plażach jest brudno i to mimo pracy ekip sprzątających i dużej liczby koszy na śmieci. Jakoś tak mamy w brzydkim zwyczaju zostawiać mnóstwo śmieci wokół siebie – kapsli, niedopałków, resztek jedzenia, szkło… Przykre.

Szkoda też, że toalet jest mało i nie są zlokalizowane bezpośrednio na plaży…

Park Oliwski

Piękny, zabytkowy park położony w dzielnicy Oliwa.

Jego powstanie związane jest z działalnością Cystersów, którzy pojawili się w okolicach Gdańska w 1186 roku i zarządzali terenem nad Potokiem Oliwskim. Wokół klasztoru utworzyli ogród, stawy i aleje. W latach 1754-1756 w parku powstał rokokowy pałac z ogrodem. Od 1971 roku Park Oliwski znajduje się w rejestrze zabytków miasta Gdańska.

W parku możemy zobaczyć kaskadę na Potoku Oliwskim, ale najfajniejszą atrakcją są Groty Szeptów. Znajdują się one naprzeciwko siebie, po obu stronach jednej z parkowych alejek. W jednej grocie słychać, to co mówi osoba znajdująca się w drugiej 🙂 Nawet szeptem. Na terenie parku działają Oddziały Muzeum Narodowego w Gdańsku – Sztuki Nowoczesnej (w Pałacu Opatów) i Etnografii (w Spichlerzu Opackim).

Być może status zabytku powoduje, że park, choć piękny, jest trochę mało przyjazny ludziom. Wiecie, jak dla mnie park to taki rodzaj miejskiego terenu zielonego, w którym można sobie urządzić piknik, pograć sobie z dzieckiem w piłkę, gdzie dzieciaki mogą się wybiegać na świeżym powietrzu, podobnie jak – przepraszam, że takie porównanie wyszło – psiaki 😉 No tego typu rzeczy. Niestety nie jest to ten rodzaj parku.

Psa co prawda nie mam, ten problem więc mnie dotyczy, ale z psem tu nie wolno wchodzić. Nie wolno też jeździć na rowerze. Nie wolno również deptać trawników, a w całym parku jest jeden trawnik, na którym możecie rozłożyć koc i sobie urządzić piknik. Trochę taki park do grzecznego chodzenia po nie zawsze będących w najlepszym stanie alejkach i siedzenia na ławeczce.

My jakoś ten fakt przeoczyliśmy 😉 To znaczy, kiedy widzę trawnik za płotkiem, a takich tu nie brakuje, to na niego nie wchodzę, jest to dla mnie jasne. Ale kiedy płotka brak, brak też tabliczki w stylu “Nie deptać trawników”, żadnych rabatek kwiatowych, które mogłyby od ludzkiej stopy ucierpieć, też nie widać, jest sobie zwykły sporych rozmiarów trawnik i rosną drzewa, to raczej nie wpadłabym na to, że czegoś nie wolno.

No więc mamy piknik (nie jesteśmy jedyni), dzieciak biega za piłką, szałasy z gałęzi buduje. A tu nagle pojawia się pan z obsługi i od razu z upomnieniem… No niestety nie wiem, że tu nie wolno, i najwyraźniej nie tylko my, bo i pozostałe osoby siedzące sobie na trawie pojęcia o zakazie nie miały. Może jak my nie zauważyły znaczka przy wejściu… Tak więc, zostaliście ostrzeżeni 😀

Może równą troską co trawniki należałoby otoczyć pęcherze spacerujących? Bo jakiejkolwiek miejskiej toalety w parku brak. Toi toi najwyraźniej psuje estetykę. WC jest poza terenem parku, po drugiej stronie ulicy. Jeśli jesteście bliżej cmentarza, a potrzeba nagląca, macie kilka opcji i liczcie na szczęście 😉 Nam raz dopisywało bardziej, innym razem mniej. Można skorzystać z toalety we wspomnianych oddziałach Muzeum Narodowego. Ale… Po pierwsze, w poniedziałki są nieczynne, w pozostałe dni czynne w godzinach 10.00 – 17.00. Po drugie, mieliśmy jakąś dziwną sytuację, że z jakiegoś powodu oddział etnograficzny, z którego “pomocy” korzystaliśmy za pierwszym razem, był zamknięty, a w Sztukach Nowoczesnych obsługa powiedział, że można skorzystać jak się kupi bilet. 20 zeta za WC za dwie osoby (akurat na zwiedzanie wystawy ochoty nie mam, nie po to do parku przyszłam)?? W miejscu gdzie publicznych toalet brak? Rozumiem opłatę, no ale bez przesady… Szukamy dalej. Jest ponoć WC niedaleko Archikatedry. No jest, ale… guess what… zamknięty. No dobra, obok oddziału Sztuki Nowoczesnej jest restauracja. Napijemy się przy okazji kawy. I tu kelner opowiedział nam ciekawą “toaletową” historię o naszych rodakach. Otóż ze względu na tłumy uprawiające wc-etową turystykę wprowadzono opłatę 5 zł, jeśli nie jest się klientem. Cena i tak niższa, niż bilet do muzeum. Ale widać dla niektórych liczy się każdy grosz. Ludzie bowiem mają w zwyczaju zajmować stolik, składać zamówienie, korzystać z toalety (za darmo), a następnie wychodzić z lokalu. Kilkuosobowe rodziny. Wiecie co jest najgorsze? Nie musieliśmy wierzyć na słowo, byliśmy świadkami takiej sytuacji. Słabe…

Gdańskie ZOO

Ogród zoologiczny w Gdańsku zlokalizowany w jest Oliwie, na terenie Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. Wybierając się tam warto wiedzieć, że jest on cóż… ogromny 😀 My, jakoś tak wyszło, nie wiedzieliśmy 😀 Jakoś nie bardzo mnie wcześniej interesowała powierzchnia ogrodów zoologicznych, które odwiedzam. To chyba był błąd, bo na taki obszar nie byliśmy przygotowani 😀

ZOO w Gdańsku zajmuje powierzchnię ponad 123 hektarów i jest największym w Polsce. Dla porównania – ogród zoologiczny w Warszawie zajmuje powierzchnię 40 ha, a łódzkie – niecałe 17 ha. Jeśli mam być szczera, to trochę dla mnie jest jednak za dużo chodzenia 😉 Uwagę Młodego też trudno było utrzymać, zwłaszcza w tych częściach ogrodu, gdzie od wybiegu jednego zwierzaka do drugiego jest kilka, kilkanaście minut spaceru.

Wewnątrz jest park dinozaurów oraz park linowy. Nie brakuje też punktów gastronomicznych (udało nam się zjeść całkiem smaczny obiad) i punktów sprzedaży pamiątek (w nieco astronomicznych cenach). Po ZOO można się przejechać kolejką lub wypożyczyć wózek do ciągnięcia celem transportu maluchów 😉 Obie atrakcje są dodatkowo płatne, z żadnej nie korzystaliśmy (podobny wózek wypożyczyliśmy w tallińskim ZOO, wtedy się nie sprawdził, bo Młody jednak nie chciał w nim za długo siedzieć, tam zresztą wózki były bezpłatne).

W dużej części zwierzęta mają dużo przestrzeni ze względu na okazałe wybiegi, co jest z pewnością dla mieszkańców ZOO ogromną zaletą. Liczba gatunków w stosunku do ogólnej liczby zwierząt nie powala – tzn. zwierząt jest całkiem sporo, ale samych gatunków już tak nie bardzo. A jeśli do tego dodamy ogromną powierzchnię ogrodu…

Minusem były pozamykane z powodu epidemii pawilony (choć na przykład w łódzkim ZOO są otwarte z obowiązkiem zakrywania przez zwiedzających ust i nosa), więc jakaś tam część ekspozycji nam odpadła. Nie mam o to jakoś specjalnie pretensji, bo i tak dużo czasu tam spędziliśmy i wszyscy byliśmy tak zmęczeni, że darowaliśmy sobie dojście do wybiegu tygrysów. Ceny biletów – wcale nie małej 35 zł od osoby dorosłej (dla porównania, w Warszawie 30 zł, a we Wrocławiu 55 zł) – z tego powodu co prawda nie obniżono, ale… CIovid Coividem, ale zwierzaki coś jeść muszą, a i teren ZOO utrzymać trzeba i to rozumiem. Ale już dodatkowe opłaty np. za mini ZOO to już dla mnie trochę za wiele.

Pewną niedogodnością był też brak podręcznych mapek dla zwiedzających i mocno ograniczona widoczność niektórych zwierząt przez zarośla (lwy). Inne z kolei nie bardzo mają gdzie się schować przed oczami ludzi (wilki). Kolejnym minusem jest również zbytnie oddalenie wybiegów od puntów widokowych (np. tapiry, hipopotam), co znacząco ograniczało możliwość ich obejrzenia.

Mimo wszystkich wymienionych niedogodności warto zobaczyć, nawet celem spaceru 😉

Sala zabaw Loopy’s World

O Loopy’s pisałam szczegółowo już tutaj KLIK.

Rejs galeonem po Motławie i wizyta na Westerplatte

Przyjemna alternatywa dla wycieczek pieszych 😉 I miły sposób na zaznajomienie dziecka z podróżowaniem czymś innym niż samochód i pociąg – o ile oczywiście nie zaśnie w trakcie rejsu 😀 A tak było właśnie w naszym przypadku – Młody zasnął jakoś tak po 10 minutach rejsu, który trwał około pół godziny 😀 Nie ma tego złego, przynajmniej skończył marudzić, że “Julek wysiada” 😀

Rejsy wycieczkowe galeonem dostępne są na trzech trasach:

  • Gdańsk – Westerplatte – Gdańsk
  • Rejs przez Port Gdyński
  • Rejs przez wody Zatoki Gdańskiej

My zdecydowaliśmy się na wariant pierwszy, czyli rejs przez tereny stoczniowo-portowe Gdańska i wzdłuż Półwyspu Westerplatte. A w zasadzie jego połowę, trzymając się zasady, że należy mierzyć siły na zamiary. Wiemy, ile Młody jest w stanie wytrzymać, więc pół godzinny rejs to jest max w jego przypadku.

Rejsy obsługują stylizowane galeony, przypominające wyglądem pirackie żaglowce. W trakcie rejsu możemy posłuchać przewodnika, który opowiada o tym, co widać po obu stronach burty, możemy też skorzystać z usługi gastronomicznej.

Wpadliśmy też do Gdyni 🙂

Akwarium w Gdyni

Matko, jakie to było rozczarowanie… Przynajmniej dla rodziców, bo Młody na tym etapie zachwyca się rybami w akwarium nawet u dentysty. Jeśli widzieliście Afrykarium we Wrocławiu lub jakieś tego typu miejsc poza granicami naszego kraju, to raczej Was to miejsce nie zachwyci. Szacunek dla fotografa, bo zdjęcia na stronie internetowej Akwarium nie ukazują prawdziwego stanu zaniedbania tego miejsca.

Bilety, jak na to co otrzymujemy, raczej drogie. Przede wszystkim miejsce wygląda jakby zatrzymało się w czasie, w najlepszym razie w latach 90. XX wieku, choć wiele elementów wyposażenia pamięta pewnie nawet PRL. A przynajmniej tak to wygląda.

Kierunek zwiedzania jest słabo oznaczony, a pani z ochrony, która instruowała nas na początku była umiarkowanie uprzejma.

Windy nie działały, wózek dla dziecka można było nosić po wszystkich piętrach, albo zostawić u ochrony, która po okazaniu numerka wózek nam przynosiła z powrotem – wychodzi się bowiem z innej strony budynku, niż wchodzi. Jeśli ktoś ma problemy z poruszaniem się, to do czasu naprawienia wind raczej nie jest to miejsce dla niego.

Sale i eksponaty dosłownie proszą się o remont, a akwaria są zwyczajnie brudne od dłoni. Niektóre zwierzęta (krokodyl, żółw, anakonda) wydaja się mieć za mało miejsca. Duża część ekspozycji jest sztuczna lub wypchana – trochę jak muzeum historii naturalnej, a nie akwarium. Do tego makiety rodem z lat 90. XX wieku (albo i nawet z PRL) – nowoczesność tu dotarła w stopniu znikomym…

W środku tłoczno i duszno, wentylacja słaba, a i ludzi chyba za dużo jak na rozmiar sal (pomijam, że niby wpuszczają mniej osób ze względu na COVID – nie wiem, jak tu musiało być przed epidemią…).

Zwiedzania jest tak naprawdę na pół godziny, chyba że macie ochotę (i możliwość) dokładnie przeczytać teksty na makietach. W niektórych pomieszczeniach resztą więcej jest tablic z opisami niż samych ryb. Najfajniejsza jest chyba wystawy poświęcone rafie koralowej oraz wodnym zwierzętom świata (choć niektóre akwaria wydają się być za małe na ilość lub rozmiar ryb, które się w nich znajdują).

Makieta w sali bałtyckiej wyłączona z użycia – trudno powiedzieć, czy z powodu COVID, czy też może nie działa. A jest to jedyny interaktywny element w budynku. Dla dzisiejszych dzieciaków pewnie to średnia frajda. Zresztą oprócz sklepiku z dość tandetnymi pamiątkami innych atrakcji dla dzieciaków brak.

Generalnie – nie polecam.

Zawitaliśmy też do Sopotu.

Monciak, molo i plaża w Sopocie

Parki Północny i Południowy (im. Marii i Lecha Kaczyńskich w Sopocie)

Dwa bardzo przyjemne i całkiem zadbane parki, po obu stronach mola. W każdym place zabaw i sporo trawników, po których można biegać.

Aquapark w Sopocie

Niewielki aquapark, który pewnie kilka(naście) lat temu robił wrażenie, teraz już nie bardzo 🙂 I choć ceny są dość, rzekłabym wygórowane, zwłaszcza jak na brak możliwości zatrzymania czasu na np. posiłek w strefie mokrej, czy brak dodatkowego czasu na przebranie się i wysuszenie, to wyszła nam z tego bardzo miła wyprawa. Młody był bardzo zadowolony, wyszalał się w wodzie, choć wolał “pływać” z tatą w strefie dla dorosłych niż w nieco małej strefie dla maluchów. Szału nie ma, ale bardzo miło wspominamy to wyjście w trakcie deszczowego popołudnia 😉 Tak więc, mimo wszystko polecamy 😉

Czego nie udało się nam zobaczyć i dlaczego

Hewelianum – podobno duża atrakcja dla podróżujących po Gdańsku z dziećmi. Być może, nie dane nam było tego sprawdzić 😉 Nie kupiliśmy biletów przez internet, w kasie były dostępne tylko na jedną wystawę (covidowe limity) i to dopiero na za godzinę, więc sobie darowaliśmy i obeszliśmy teren, oglądając tym samym Górę Gradową. Zapewne ciekawe, ale teren słabo oznakowany i nieco się gubiliśmy.

Muzeum Bursztynu – hmmm, długa kolejka do kasy (chyba z powodu COVID) i wyjątkowo nieuprzejmy pan z ochrony skutecznie nas zniechęciły. Może następnym, po-epidemicznym razem.

Wydział Zabaw w Europejskim Centrum Solidarności – nieczynne do odwołania z powodu COVID -19.

Narodowe Muzeum Morskie w Gdańsku, Ośrodek Kultury Morskiej, Sala interaktywna “Ludzie-Statki-Porty” – w czasie naszego pobytu była nieczynna ze względu na COVID-19.

Muzeum Marynarki Wojennej i ORP Błyskawica w Gdyni – godziny otwarcia w lipcu były tak ustawione, że niestety mając brzdąca śpiącego miedzy 11.00 a 14.00 i doliczając dojazd z Gdańska do Gdyni SKM mielibyśmy może z godzinę czasu na zwiedzanie… Może następnym razem 😉

Jeśli podobał ci się ten wpis skomentuj go, zalajkuj na fanpejdżu, udostępnij dalej lub polub mnie na FB 🙂 Dziękuję, poczuję się doceniona 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *